- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Znajomi (10)
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 63413 |
Komentarzy: | 378 |
Założony: | 30 kwietnia 2010 |
Ostatni wpis: | 21 marca 2015 |
Postępy w odchudzaniu
Dziś zmieniłam wreszcie opony na zimowe, a właściwie mam całe nowe koła, bo klient wisiał mi za fakturę, a że ma warsztat to mi dał w barterze nowe koła z oponami na zimę.
Byłam dziś u kolegi bo mamy jeszcze stare rzeczy z mojej dawnej pracy. Kazał mi wyjść z pokoju, bo jestem zbyt atrakcyjna i za bardzo mu się teraz podobam. Jak określił - chudnę w oczach (nie widział mnie tydzień). Czyli że jednak jest jakaś poprawa. Nie powiem, żeby mnie te komplementy nie połechtały mile. BAAAAAARDZO mi się one podobały. Nic tak nie motywuje kobiety jak komplement od faceta.
Kiedy zakładałam własny biznes, to obiecywałam sobie, że Was nie zaniedbam i będę ragularnie pisała. Ale dotrzymałam słowa. W pracy nie mam czasu nawet do toalety pójść. Od tygodnia nie wypiłam ciepłej kawy, bo co sobie zrobię, to zaraz muszę coś zrobić i zanim to skończę to wystygnie. Poza tym kiedy wracam do domu to już nawet nie mam siły patrzeć na komputer, bo w robocie tylko piszę i piszę, no a jak nie piszę to gadam z klientami. Staram się też wieczoram nie siedzieć w komputerze tylko z dziećmi trochę pobyć.
Ale jest fajnie. Lubię ten mój mały biznesik. Lubię czuć że to co robię to nie tylko dla zarabiania pieniędzy, ale także żeby pomóc ludziom. Mam już nawet pracownicę. Na razie na pół etatu, ale zawsze coś. Życie ją trochę pourbowało i ja można powiedzieć wyciągam do niej rękę. Ale póki co się sprawdza. Jest ambitna, choć nigdy nie robiła tego co musi robić teraz. Żeby jeszcze mąż był w domu to byłoby już po prostu wspaniale. No bo chwilono nie mogę jeszcze zostać żywicielem rodziny, bo zysków to ten mój interes póki co nie przynosi. Najważniejsze że nie muszę dokładać.
Waga nadal nieznana, bo zepsuta. Ale raczej nie przytyłam bo w pracy nie mam za dużo czasu na jedzenie, a i wieczorem po powrocie nie rzucam się już na żarcie jak miało to miejsce jeszcze 2 tygodnie temu. Ale dziś zgrzeszyłam, bo kupiłam sobie taką drożdżóweczkę z kremem jogurtowym i zeżarłam do kawki.
Każdego wieczora toczę ze sobą wielką walkę. Walkę o to żeby się nie obeżreć. To jest moja wielka walka. Przeważnie wychodzę z niej pokonana, ale uczę się tego, żeby mój mózg potrafił opanować napady obżarstwa. Dziś drugi dzień z rzędu czuję, że jestem lekko głodnawa. Ale się nie poddam. Zjadłam już kolację i nie będę jadła nic więcej.
I jeszcze jedno. Potrzebuję Vitalii. Potrzebuję Was. Kiedy czytam, jak duż kilogramów udało się Wam zgubić, to dopiero wtedy czuję motywację. Chcę być chuuuuuuuuuda. Baaaaaaardzo, chcę.
Jak zobaczyłam datę mojego ostatniego wpisu to aż mi ciarki po skórz przeszły, bo to już grubo ponad tydzień. Nie znaczy to, że nie czytałam co u Was. A i owszem czytałam. tylko na pisanie nie miałam weny.
Mam jesienną depresję. Dopadła mnie jak co roku z początkiem listopada. Teraz do świąt będzie już tylko gorzej. Wiem co mnie czeka dlatego nie panikuję. Przestawiłam się na wodę z dużą ilością magnezu i jakoś mam nadzieję pociągnę te parę tygodni.
Waga nadal nieznana, bo niekupiona. Nie mam nawet czasu żeby lodówkę zapełnić, a co dopiero o innych zakupach pomyśleć. Po pracy szkoda mi czasu na większe zakupy, bo lecę do domu do dzieciaków, a w sobotę szkoda mi czasu bo muszę nadrobić cały tydzień. Ot taka mała kołomyjka. Chociaż dzisiaj byłam u mojej cioci księgowej, która mi w firmie księgowość prowadzi, i od kuzynki usłyszałam, że schudłam baaaardzo, więc chyba nie jest źle. Poza tym ostatnie spodnie które zakupiłam miały rozmiar 42 (w czasach nawiększej tłustości doszłam do 48). Nie podupadam na duchu, będę walczyć o rozmiar 40 (póki co).
Tydzień zapowiada się hardcorowo. Papierów cała masa, do napisania, do wysłania, do przeczytania. Mam co chciałam, ale nie narzekam bo kocham moją pracę. Cały tydzień pracuję uczciwie, a w weekend uczciwie odpoczywam. Póki co zachowuję zdrową proporcję. Tylko smutno mi samej bo męża nie ma, wyjechany jest
Od paru dni mam taki poziom stresu, jakiego dawno nie miałam. Takie już chyba uroki mojej pracy. Klient wczoraj tak mi ciśnienie podniósł, że do dziś nie mogę się uspokoić.
Nerwy mnie żrą to i waga spada. Choć nie mam wagi, i się ostatnio nie ważyłam to dziś ubrałam kieckę, któej nie miałam na sobie ze 3 tygodnie i była jakaś taka luźnawa jak nigdy. Jutrojadę na zakupy do "dużego sklepu" to i wagę zakupię w końcu.
Muszę się jakoś odstresować. Puściłam sobie KONIA (taką fajną piosenkę, od ali) i włożyłam do lodówki butelkę wina. Musi pomóc.
Odebrałam dziś moje autko. Wprawdzie nie jest tak naprawdę moje, tylko leasingowane, ale to ja nim jeżdżę. Teraz muszę brać się do roboty, bo trzeba na ratę zarobić. Dziś rano jak przyszłam do biura, to nawet jedna klientka czekała przed drzwiami na mnie. Rozkręca się i to mnie cieszy.
Waga chwilowo nieznana, bo moja waga zepsuta a nowej ani widu ani słychu. Czuję, że nie jest źle, bo mam tyle roboty, że nie mam czasu na żarcie, poza tym pilnuję się zwłaszcza wieczorami, żeby się nie obżerać.
Dziś dzień był hardcorowy. Rano pojechaliśmy z mężem na cmentarz do jego dziadka i pradziadka uporządkować groby. Oczywiście teściowa nie ma czasu, żeby póść na cmentarz do swojego ojca, bo musi przecież bachorów córusi pilnować. Grób wyglądał jakby od ostatnich Wszystkich Świętych nikt tam nie zaglądał. Po 3 godzinach walki oba groby były sprzątnięte. Efekt raczej zadowalający z naciskiem na zadowalający. Potem z jęzorem na brodzie pojechałam do roboty. Po drodze wpadłam do banku bo chciałam sobie otworzyć konto firmowe. Nie zrobili mi tego od ręki, muszę iść jutro. A h...j by ich strzelił. W robocie z jęzorem na brodzie pisałam co miałam do zrobienia od wczoraj. Wróciłam do domu, po drodze zaliczywszy wizytę u mechanika (płyn w chłodnicy trzeba było uzupełnić, ale najpierw trzeba go było zakupić), zakupy w mięsnym i w piekarni. Po powrocie do odmu zrobiłam obiadokolację, wypiłam kawę, wykąpałam się, poczytałam dzieciom na dobranoc, wysłałam zaległe maile (w pracy nie mam jeszcze internetu), zajrzałam na Vitalię.
No cóż dzień jak co dzień.
Garów już nie myję, wstanęjutrzo pół godziny wcześniej idę spać.
Aha, najlepsze na koniec. Jeśli wszystko dobrze pójdzie to w sobotę odbieram
MOJE NOWE AUUUUUUTO.