Wczoraj powiedziałam sobie kategoryczny KONIEC z liczeniem kalorii. Przez całą dietę nie robiłam tego i chudłam. Paranoja zaczęła się jakiś miesiąc temu. Nie mogę też bać się jedzenia. Jeśli chcę utrzymać wagę, muszę zacząć jeść! A więc jako, że dieta była bez liczenia kalorii (przynajmniej większość), to stabilizacja też bez tego obleci (mam nadzieję). Będę powoli włączać do jadłospisu coś czego na diecie w ogóle nie jadłam i po trochu zwiększać kaloryczność posiłków. Muszę też wprowadzić schemat 4 - 5 posiłków o określonej porze.
Oto mój wstępny plan:
Tydzień I - Urozmaicenie moich monotonnych śniadań.
Tydzień II - Zwiększenie porcji obiadowej.
Tydzień III - Zamiana owocu, który jadłam na kolację na serek wiejski.
Tydzień IV - Dodanie 2 śniadania, czyli owoc pomiędzy śniadaniem, a obiadem.
Tydzień V - Przesunięcie kolacji na godzinę 19.00, czyli po wysiłku fizycznym.
Tydzień VI - Włączenie masła do jadłospisu.
Tydzień VII - Dołożenie kromki chleba do kolacji.
Tydzień VIII - Pozbawić się lęku przed serkami kanapkowymi, przecież nic w małych ilościach nie tuczy.
Tydzień IX - Przestać bać się posiłków, które je reszta domowników (np. na obiad).
Tydzień X - Zwalczyć lęk przed małymi przyjemnościami. Przecież kawałeczek ciasta drożdżowego zjedzonego raz na czas nie odłoży się od razu w boczkach!
Trzymajcie kciuki!
Jeżeli macie jakieś rady, albo widzicie, że robię coś źle, będę wdzięczna za uwagi.
Pozdrowienia!