50tka pachnie aniołami, odwyk kawowy
Jesień, jesień...niby słońce świeci, ale w powietrzu czuć jesień. W autobusach tłok, bo dzieciarnia ruszyła do szkoły, korki jak ta lala...
Wstaję rano nieco połamana. Wczoraj biegałam, byłam jakieś 40 min na siłowni. Zjadłam prawie to co zaplanowałam, nie więcej niż 1300-1400 kcl.
Dziś znowu mam zamiar pobiegać i poćwiczyć na siłowni, dołożę moze trochę brzuszków.
Śniadanie (byłam głodna jak wilk)
bułka pełnoziarnista, 2 kromki pieczywa wasa, 3 łyżki serka waniliowego, pół banana, kawa zbożowa
II śniadanie:
mały jogurt activia, małe jabłko. łyżka otrębów
Obiad:
serek wiejski, pomidorki koktajlowe, jajko gotowane
podwieczorek:
mały jogurt activia, małe jabłko. łyżka otrębów
kolacja:
pół kostki twarogu półtłustego, garść malin, 2 łyżki jogurtu naturalnego, kawa zbożowa
razem 1300 kcl.
Będzie dobrze... liczę, ze w sobotę będzie 56 na wadze.
W moim menu nie ma mięsa, jestem wegetarianką od 10 lat - i dobrze mi z tym.
Dziś muszę postarać się pić dużo wody, bo inaczej mogę mieć problemy z trawieniem. Do wody będę dodawała cytrynę, może lepiej podziała na mnie...
Obiecałam sobie, ze na 30-stkę zrobię sobie tatuaż, w miejscu niewidocznym, gdzieś pomiędzy łopatkami, jakiś mały, na prawdę mały...jeden już mam, tez mały. To wciąga. Teraz chcę kolejny.
Na 50tkę na wadze zafunduję sobie szoping ubraniowy i moje ulubione perfumy (2 flakoniki)... anielskie versace crystal, burberry london albo jean paul gaultier madame, albo cerutti
edit:
Tragedia... próbuję odzwyczaić się od kawy, bo już nawet litry przestały na mnie działać, piję inkę, tudzież herbatę. Jestem nie do życia, usypiam, nie mogę się skupić, sytuację poprawiła mocna herbata.
Poza tym, zauważyłam,ze ciągle chce mi się jeść, objawy odstawienne?
ciao ciao kobiety
niech mi już stuknie ta 50-tka w końcu...
Nabrałam wiary w siebie.
Wczoraj niestety na kolację zjadłam odrobinę penne z suszonymi pomidorami i tuńczykiem (koleżanka przygotowała, wiec nie mogłam odmówić), na deser były mrożone maliny, tak, jem mrozone maliny, tak jakby zamiast lodów można powiedzieć.
Rano budzę się, wchodzę na wagę i tam już 57. Wierzę jednak, że winę ponosi właśnie wczorajszy makaron i ja, bo go zjadłam na kolację.Na makaron jednak zwalam większą część winy.
Do tego ostatnio mam jakieś problemy z trawieniem, pije rożne zioła, popijam wywar z lnu, jem otręby pszenne, dużo wody piję, a jakoś tak mi się pogorszyła przemiana materii. Nie wiem co jeszcze mogę zrobić.
Wczoraj troszkę poćwiczyłam w domu, miałam też jakąś godzinę intensywnego sprzątania, wiec troszkę kalorii spożytkowałam.
Dziewczyny, zawsze chciałam ważyć 50 kg, nigdy mi się to nie udało. Odkąd pamiętam, zawsze było mnie więcej, 50 kg ważyłam w 6 klasie podstawówki, potem dobiłam nawet do 70, żeby zrzucić i dojść do 54. teraz znowu się zaczyna... Ogladam motywacje, jakie wstawiacie do Waszych pamiętników i rozpływam się na samą myśl, ze ja mogę też wypracować sobie taką sylwetkę, wprost marzę o tym, zeby tryumfalnie usmiechnac się na widok swojego odbicia w lustrze, oraz zrobić minę w stylu:" i co teraz powiecie?"do wszystkich, którzy zawsze uważali mnie za pączka, pyzę,mówili, ze jestem taka tego.. grubsza, okrąglejsza, porównywali mnie do mojej super szczupłej siostry...mówili spójrz na siebie, spójrz na nią, jak świetnie wygląda...weź się za siebie. do tego słowa mojego faceta:ale ty mi się podobasz, jak jesteś okrąglejsza, ale ja nie lubię chudych dziewczyn...bla, bla, bla... a jego pierwszą miłością była szczuplutka ślicznotka, z jego ust to brzmi, jakby mówił,ze nie zwraca uwagi na ciało, ze kocha mój umysł. Co za brednie, ja tego nie uznaje takich komplementów, wolałabym, żeby oprócz mojego światłego :) umysłu i szalonej duszy zachwycało go również moje ciało. On mi się każe pocieszać tym, ze niby ciało się nie liczy. Ależ oczywiście , ze się liczy!
owszem, nie mam nadwagi, czy jestem szczupła? może jak się jakoś korzystnie ubiorę, to ktoś mógłby tak powiedzieć, jednak to ja siebie oglądam bez ubrania, ew. mój facet, moja figura jest jakby bez kształtu, nie jestem jędrna, tu i owdzie jakiś miękki luźny tłuszczyk (taka gąbka), cellulit jak cholera, wszytko jakieś galaretowate. ble. Muszę to zmienić!!!
Dziś:
7 kromeczek pieczywa sonko z połową banana i łyżeczka serka waniliowego, kawa zbożowa - 350 kcl
jogurt activia mały +małe jabłko, łyżka otrębów i lnu, kawa- ok. 250 kcl
3 łyżki penne z tuńczykiem i suszonym pomidorem, rukola, pomidor, kiełki - nie wiem, ok 400kcl? sprawdzę potem.
zielony koktajl + odrobina 100 g twarogu półtłustego- ok 200 kcl
razem:1200 kcl
plan na dziś: siłownia, bieg
no to let's do it.
pozytywnego myślenia dzień 1. Jedziesz Tośka,
jedziesz....
Ok, wczorajszy dzień nie był taki jak chciałam, ale dziś będzie lepiej.
Śniadanie:
150 g jogurtu naturalnego 0% +otręby+2 plasterki jabłka
woda z cytryną
II śniadanie: 150 g jogurtu naturalnego 0%+ len mielony+słodzik
obiad: bułka z dynią+herbata (kiepsko, ale w pracy ciężko mi wykombinować coś innego)
przekąska: 150 g jogurtu naturalnego 0%+ len mielony+otręby+słodzik
kolacja: koktajl zielony + 100 g twarogu z rukolą, pomidorem.
razem:
jakieś 1100 kcl
wieczorem siłownia, w razie deszczu steper i rowerek, w ostateczności Chodakowska i jej turbo.
Doszłam do wniosku, że sama muszę się dopingować i na pewno nie pomoże mi użalanie się nad sobą. Jestem silna i dam radę, chcę zdrowo się odżywiać, uprawiać sport i cieszyć się życiem.A kolejny mój cel, to pokazać mojemu chłopakowi, ze potrafię to zrobić, bo on ewidentnie we mnie nie wierzy.
Kolejne ważenie: sobota. Czekam z niecierpliwością.
no więc chwyciłam brzytwę, może nie utonę.
Morning...
dzień rozpoczął się ważeniem. Miałam wrażenie że waga darła się na mnie jak opętana głosem z piekła rodem: 56.8!!!!!!!!!
potem ja darłam się na wagę, na siebie, na lodówkę
Wpadłam w taki szał, ze rzucałam się po mieszkaniu jak w seansie spirytystycznym.
Jeszcze 4 tygodnie temu było 54!
Muszę coś zrobić, jeszcze nie wiem co, ale coś muszę. Dziś idę na pewno na siłownię, na pewno też nie zjem nic, czego potem bym żałowała.
Z resztą sprawdzę te moje przyrzeczenia wieczorem.
DAJĘ SOBIE OSTATNIĄ SZNASĘ NA POPRAWĘ!
Rano: 3 małe rogaliki ze śliwką (mama piekła), pół szklanki jogurtu, łyżka otrębów, łyżka lnu, kawa.
plan:
serek wiejski z pomidorem i kiełkami.
barszcz czerwony.
3 łyżki lnu z wodą.
twarożek chudy (100 g) z pomidorami i rukolą.
razem:
ok. 1000 kcl.
DUPA.
piątek po południu - @
sobota, dziś... wszystkie moje plany poszłyy nie powiem gdzie.
żarłam,potem żarłam, a następnie żarłam, czy ja nie mogę w końcu się ogarnąć?
ogółem jestem na siebie zła. Byłam u mamy, mama oczywiście gotowała,piekła, cudowała,czy ja mogłabym się oprzeć temu? NIE. żarłam. miałam biegać, nie biegałam, bo nie miałam akurat z kim,a sama nie chciałam, w sobotę chciałam jakoś zamknąć etap wakacji, jakaś impreza, jakieś spotkanie, to zamknęłam.. o 19 zasnęłam, potem tylko się umyłam i spałam do 12 dnia następnego, nie zrobiłam nic pożytecznego.
a dziś jak napisałam chłopakowi,że cały weekend się obżerałam, to mi napisał, żeby to poszło w cycki,a nie w dupę. Genialnie... ja już sobie swoje pomyślałam. Jestem kurde słaba.Obym się nie poddała. Nie podaję co zjadłam, bo było tego tyle, ze nie pamiętam. Wolałam czasy, gdy pamiętałam każdą rzecz, liczyłam kalorie każdego kęsa, okruszka, ważyłam to co jem i waga ładnie szła w dół. A teraz jestem wielka jak słoń w ciąży, albo słoń w bliźniaczej ciąży.
XXX
Piątecek
dzień zaczął się dobrze, bo to piątek...wiec nie myślę nawet, ze coś może pójść nie tak. Piątek, jak sama nazwa mówi, jest już z natury dniem dobrym :) bo od 14 zaczynam weekend...
Poranek ok, kawa, szarlotka...
(na szarlotkę mam patent, była cała blacha szarlotki, z ciasta pełnoziarnistego, bez cukru, z dużą ilością jabłek... tak było w poniedziałek. Wiedziałam,ze jak ktoś jej przede mną nie ukryje, to jestem zdolna zjeść wszystko w jeden dzień. Wpadłam na pomysł,ze pokroję ją, a następnie zamrożę te kawałeczki, codziennie będę rozmrażała jeden na kolejny dzień, na śniadanie...Tak też, chroniąc szarlotkę przede mną i siebie przed szarlotką, mając pewność, ze na pewno nie zjem zamrożonej, udaje mi się zjeść tylko kawałek dziennie i to zamiast śniadania)
Dziś w planie:
omlet z dwóch jaj z bakłażanem i groszkiem
serek wiejski z pomidorem
warzywa na patelnię
szklanka jogurtu 0% z otrębami i lnem mielonym
zielony koktajl
duuzo wody...
Sprzątanie cotygodniowe (czyli bite 3 godziny sprzątania)
20 min biegu, 15 min siłowni na powietrzu (taki tam wynalazek w parku...)
małe zakupy (żywność)
przygotowanie zapiekanki makaronowej (nie, nie dla mnie...)
Marzę o zimnym piwie z soczkiem... ale muszę powiedzieć sobie: NIE!, muszę nakleić sobie na lodówkę zdjęcie swojego zbyt dużego tyłka,szczególnie w spodniach typu super skiinny, może wtedy będzie mi łatwiej..
mijaj szybko czwartku...
Poranek zaczął się dobrze, kawa w ulubionej filiżance i kawałek szarlotki pełnoziarnistej, bez cukru (yeah! mój facet piekł dla mnie :) ) do łóżka,za oknem słońce... obudziłam się dość wcześnie, uradowana, ze dziś spokojnie dotrę do pracy na czas. Los chciał inaczej... ponieważ zbliża się @, moje hormony robią ze mną co chcą, najpierw 40 min przebierałam się i we wszystkim wyglądałam GRUBO, już prawie się poddałam, gdy postanowiłam założyć coś oversize, pod czym się ukryję, potem przygotowywałam posiłki do pracy:
sałatka z wędzonym łososiem - 2 śniadanie
omlet z papryka, brokułem i groszkiem + sałatka z pomidorów, papryki, brokułów - obiad
mala porcja sałatki z łososiem na przekąskę
serek wiejski z pomidorem - podwieczorek
kolację zjem w domu i będzie to zielony koktajl (pół jabłka, seler, pół ogórka zielonego, kilka listków świeżej bazylii i melisy, szczypta imbiru, woda i odrobina slodziku),
potem jeszcze musiałam zrobić porządek z włosami (codziennie batalia o ułożenie włosów...) i tak oto spóźniłam się do pracy 20 min. Powiedziałam sobie, ze już więcej się nie spóźnię i przysięgam, że jutro już na pewno się nie spóźnię!Dzien przede mną długi, bo po 9 godzinach pracy potem niestety czeka mnie jeszcze dentysta późnym wieczorem, na ćwiczenia pewnie czasu mieć nie będę, jutro to nadrobię.
Wieczorem podsumuję swój dzień i ocenię, czy dałam radę, czy też znowu nie...
Edit:
Prawie się udało... doszła nieodparta pokusa zjedzenia czekolady z 1 delicji, galaretce się oparłam (częściowo), a do koktajlu dodałam 3 łyżki lnu mielonego, sądzę, że delikatnie przekroczyłam 1300 kcl...wizyta u dentysty tragiczna, leczenie kanałowe, bolesne i meczące, a najbardziej bolało, ze za leczenie jednego zęba zapłaciłam łącznie 1100zł.. Wiem teraz, ze zanim znowu dopadnie mnie ból jakiegoś zęba, muszę regularnie leczyć małe ubytki, bo z małego w zastraszającym tempie robi się duży ubytek, za który dużo należy zapłacić.Za 1100 mogłabym mieć super jesienne zakupy...a tak, zlatałam dziurę w zębie kosztem nowej dziury w budżecie...zegnajcie zakupy....
i'm lazy and I know it...
Witam Was Vitalianki,
W końcu, po długim okresie, jedynie czytania Waszych pamiętników założyłam swój i po długim wyszukiwaniu wymówek dokonuje pierwszego wpisu... Dziś zaczynam swoją walkę od nowa, jakiś czas temu zrzuciłam kilka ładnych kilogramów, poczułam się lepiej, a teraz czuję, ze to zaczyna wracać, jakoś tak po cichu, przez niedomknięte drzwi, przez uchylone okno, bezszelestnie, niepostrzeżenie, pewnie zanim się obejrzę będę ważyła 70 kg. Jestem tym totalnie wystraszona i próbuje wszystkiego, żeby te straszne kilogramy nie wróciły, były moją zmorą, przyczyną depresji, unikania świata, poczucia, ze jestem gorsza i niezauważana. Moją zmorą jest objadanie się pysznościami (jest ciasto, nie ma opcji, żeby zniknął kawałek, znika cała blacha...) Staram się zwalczyć tą potrzebę jedzenia ponad miarę, szczególnie potrzebę jedzenia wieczorem, w stresie, z nudów i rzeczy, obok których obojętnie przejść nie umiem. Ostatnio codziennie zdarza mi się jakaś porażka, wpada jakieś nieplanowane jedzenie, psuje mi cały dzień. Staram się liczyć kalorie, rano w planie zawsze mam 1200-1300, potem wychodzi nawet 1800-2300... Co tu dużo gadać, jestem dla siebie zbyt pobłażliwa. Był czas, ze nagradzałam się za kilka dni diety np szarlotką pełnoziarnista, bez cukru, małym kawałeczkiem, potem to nagradzanie stało się codziennością, a za kilka dni nagradzania się zaczęłam się karać dietą. Wcześniej schudłam dzięki regularnemu jedzeniu, dużo warzyw, mało węgli, bez objadania się, małe porcje, unikałam niezdrowych rzeczy, podjadania, czasem ćwiczyłam, później było coraz trudniej.W końcu zauważyłam, że powoli wraca jakiś wałeczek, jakoś tak się zaokrągliłam, ze nie wspomnę, ze moje mięśnie chyba całkowicie zanikły pod wpływem kanapingu, siedzącej pracy i odkładania wszystkiego na jutro. Od dziś muszę się za siebie wziąć, a oto moje postanowienia:
1. codziennie dokonywać wpisu w pamiętniku
2. planować swoje posiłki wcześniej, zapisywać co zjadłam każdego dnia
3. zjadać tylko jeden kawałek szarlotki/sernika (i'm love it...)
4. nie przekraczać 1300 kcl,
5. 3 razy w tygodniu biegać
6. 2 razy w tygodniu ćwiczyć z Chodakowską
i na razie tyle, jeśli uda mi się to przez miesiąc, wprowadzę kolejne punkty.
Dążę do zrzucenia 5 kg, polepszenia swojej formy fizycznej, wzmocnienia mięśni
oraz do tego, żebym w końcu powiedziała sobie w przymierzalnie w sklepie przymierzając spodnie, że wyglądam fajnie...że mój tyłek, nogi i boczki są ok.
Trzymajcie za mnie kciuki Dziewczęta...
Dziś nie dodam swojego jadłospisu, bo trochę wstyd zaczynać od jadłospisu z kolejną wpadką...