No i nie ma słoneczka. Ponuro, szaro, wieje wiatr, no zimno jednym słowem. Ale na szczęście już prawie weekend.
Ja nie wiem, ale czas tak szybko leci... dopiero był poniedziałek. Może tylko ja mam takie wrażenie, jakby wszystko przyspieszyło.
Co dziś jadłam? Jadłam nawet skromnie, bez szaleństwa słodyczowego, bez zachciewajek. Miałam co prawda pokusę rano, żeby do soku wiśniowego dokupić parę ciastek ale niee... chociaż raz mi się udało być silna
A więc :
musli, kawa, kanapka z żółtym serem, sok, jogurt naturalny + mango i brzoskwinie (kilka kawałków) ze słoika, kaszka manna błyskawiczna- kubek.
Obiad - zupa owocowa z makaronem
Kolacja- jak zwykle nie mam koncepcji... może zjem, może nie zjem
Wczoraj zaliczyłam jeszcze przygodę z browarem czeskim, który po Karpaczu zalega mi w lodówce. Miałam taką chęć na coś zimnego z gazem... szampana nie było, wody z gazem też nie, więc pozostał browar... mmmm nigdy jeszcze mi tak piwo nie smakowało
Przy takiej diecie już się nie dziwię, że waga stoi w miejscu jak zaczarowana. Muszę się wziąć w garść, bo zamiast chudnąć to utyję.
Humor się poprawił, focha schowałam do kieszeni, jest ok.
Weekend zapowiada się z literaturą i czasopismami, gdyż nie miałam czasu w tygodniu zagłębić się w te rzeczy. Nawypożyczałam książek, nawet jedną japońską, napisaną w latach 70-tych a wieszczącą zatonięcie wysp japońskich. Po jej ukazaniu się w Japonii wybuchła masowa histeria, bo ludzie myśleli, że to fakty. Książka podobno pełna naukowych terminów, ale również fajnie opisuje życie japończyków. Fascynuje mnie Japonia, ich kultura. Wiem, że to teraz tak głupio wypada- u nich trzęsienie ziemi, tragedia, a ja tu wyskakuję z taką książką.
PiW idzie na piłkę kopaną jutro, podobno to ich ostatni mecz, bo klub ma kupę długów a miasto się na nich wypięło. Nie od dziś wiadomo, że GW żużlem stoi i w żużel ładują kasę jak w kaczy kuper nadzienie. Ale swoją drogą mamy koszykarki, był czy może jest stilon, jest piłka wodna...smutne to, że nie promuje się sportu w ogóle a tylko jedna dyscyplinę. I mówię to ja, zatwardziała fanka żużla. Nieładnie Panowie Włodarze, nieładnie...
idę dziś z córą do lekarza, bo kaszle paskudnie i tak się zastanawiam, w jakim wieku można już "dzidzię" samą puścić na wizytę, jak jest chora? Bo ja pamiętam, że jak miałam 13 lat to sama do lekarza szkolnego chodziłam. No ale teraz jest pewnie inaczej, teraz jest moda, żeby babcia siedziała w domu jak dzieciak ze szkoły przychodzi, żeby rodzice do gimnazjum wozili i odbierali... Moja córa sama od 2 lat jeździ na tańce na drugi koniec GW, na angielski...ma komórkę mamy swoje umówione "strzałki", mamy zasady kontaktu, fakt martwię się o nią, ale wiem, że nie moge jej do końca życia podcierać tyłka i chodzić za nią krok w krok.. Byc moze to złe podejście.