Sama nie wierzę w to co teraz piszę, ale wczoraj o 22.00 wstałam z łóżka by pójść poćwiczyć!!! Nienormalna jestem chyba.
Zaraz po pracy przygotowałam obiad dla moich pociech i po obiadku oczekiwałam księdza bo miałam kolędę. Jestem ostatnia w tej kolejce więc wizyta u mnie odbywa się wieczorem. Wczoraj był dopiero o 21.00. No ale czekałam całe popołudnie bo jakby tak zachciał w tym roku rozpocząć od końca to co?
Później położyłam synka spać. Biedaczek przejęty wizytą zasnął dopiero przed 22.00. To jak on już zasnął to ja chyc do dużego pokoju i szczery uśmiech do Mel B. serwuję.
Tym razem zamiast typowej gimnastyki wzięłam sobie lżejsze ćwiczenia nawiązujące do tańca. Lżejsze, ale i tak pot ze mnie płynął. Po 34 powtórzeniu kroku cha-cha byłam już zmęczona a przede mną jeszcze jakieś kroki salsy i coś czego nie znam. Chyba polubiałam już te ćwiczenia bo nie mogę doczekać się powrotu do domu.
Po ćwiczeniach oczywiście sprawdziłam ilość spalonych kalorii. Dziwne bo byłam nieźle zmęczona a wynik pokazywał tylko 163 kalorie. Trzeba się dużo napracować by spalić chociażby pączusia. Mało to sprawiedliwe bo pączka jem zazwyczaj w 5 minut a nie godzinę.
Co do jedzenia to wczoraj zjadłam mało, bardzo mało...2 kromki chleba razowego, jabłko, dużą porcję ryżu gotowanego na mleku. Wypiłam kawkę, z 3 herbatki i zwykłą wodę. Wogóle nie chciało mi się jeść. Wiem, że to mało i co ważne bez witamin. Dlatego na dzisiaj przygotowałam sobie pierś z kurczaka, którą ugotuję razem z warzywkami i skropię oliwą.
Ważenie w niedzielę... tak bardzo chciałabym by waga drgnęła...zobaczymy jeszcze tylko parę dni...