U mnie bez zmian, czyli nadal walczę z kilogramami i polegam z kretesem...chociaż ważne jest, że nie wracam do stanu sprzed jakiś dwóch (?) lat, kiedy to ważyłam 85 kilo. Idealnie jednak też nie jest.
Mam za sobą dziesięciodniową głodówkę, którą podjęłam ze względów religijnych. Początkowo myślałam o tym, aby opisywać kolejne dni tutaj, ale...przypomniałam sobie komentarze co poniektórych w zeszłym roku i sobie odpuściłam. Zamierzam powtórzyć ją w maju (zgodnie z zaleceniami guru od głodówek, Małachowa) i oczywiście nie będę jej opisywać, co by nie było to pretekstem do zablokowania mojego konta tutaj. ;)
Nie ćwiczę zbyt dużo...minimum godzina na steperze (sąsiadce ostatnio przeszkadza moje chodzenie, ale i tak nie zamierzam rezygnować.) i od czasu do czasu brzuszki na piłce (gdzieś tak około 300-400 dziennie). Wiem, wiem...nie ma się czym chwalić ;P
Independently
7 kwietnia 2012, 16:10Głodówka to Twoja prywatna sprawa - tym bardziej jeżeli jest ona ze względów religijnych. A sąsiadce niech przeszkadza ;] Powodzenia! ;*