Chciałabym zacząć. Od dziś, nie od jutra, nie od pierwszego, jak to od dawna próbuje. Mam OGROMNY problem. Dosłownie. Moja waga już jakiś czas temu dobiła setki. Co zrobiłam? Przestałam się ważyć. Już od dawna nie patrzę na siebie w lustrze. Od zawsze miałam kompleksy. Już jako nastolatka, moje przyjaciółki były chude jak patyczaki, a ja zawsze byłam masywna. Nie gruba, masywna. Ot taka budowa ciała. Biust mi urósł najszybciej ze wszystkich koleżanek, zawsze miałam szerokie biodra, nieco zaokrąglony brzuszek. Nawet moja siostra, młodsza ode mnie, żywiąc się wyłącznie słodyczami była w chuda. Zaczęły się pierwsze diety. Nie pamiętam już kiedy była pierwsza. Ciągnęło się to za mną już w gimnazjum, wieczne diety, wieczne jojo. Tym sposobem w liceum popadłam w anoreksję. Prowadziłam dziennik (mam go do dziś, ku przestrodze) w którym zapisywałam ile jadłam danego dnia. Poniedziałek 200 kcal. wtorek 150, środa 0, czwartek 230 i tak mijały tygodnie. Wszyscy chwalili jak pięknie schudłam, cóż to za dieta, a ja ciągle byłam za gruba. Aż osiągnęłam wagę 45 kg. Nie miałam na nic siły ani ochoty, niejedzenie stało się moją obsesją. Wtedy poznałam mojego obecnego męża. Wraz z moją przyjaciółką pomogli mi z tego wyjść. Choć do dziś pozostaje ten głosik w głowie....
Później były lata szczęścia i tycia. Na zmianę ze zrywami kolejnych diet. Tyłam i chudłam. Zaczynałam diety i równie szybko je kończyłam. Albo wytrwałam na tych bardzo restrykcyjnych i chudłam pięknie, a za chwilę wracałam do wagi poprzedniej. Stale wahałam się wagą 52 a 68. Coraz to nowe coraz bardziej absurdalne diety wynajdywałam. Była dieta dukana, kapuściana, ryżowa, kopenhaska, south beach, cała seria diet sezonowych z różnych gazet. W pewnym momencie ( to było na rok przed ciążą mniej więcej) skończyłam z dietami, zapisałam się na siłownie. Rok w miarę racjonalnego żywienia plus intensywna praca na siłowni minimum 3 razy w tygodniu lub bieganie. Co mi to dało? Waga wzrosła. Absurd! Zdrowy tryb życia a ja tyję? Czy byłam szczupła? Nie, nie byłam. Do tego wszystkiego zaczęłam nową pracę i skończyły się regularne posiłki. Ale siłownia była ciągle obowiązkowa. Do tego do pracy jeździłam rowerem.
I w końcu zaszłam w ciążę. Ważyłam wtedy 83 kg. Horror. Pierwszy trymestr schudłam. Tak, to się zdarza. Miałam całkowity jadłowstręt, na sam widok jakiegokolwiek jedzenia miałam mdłości. Jadłam niemal wyłącznie biszkopty i suchy chleb. Odpuściłam sobie siłownie. Na koniec 3 miesiąca ważyłam 78 kg. W końcu apetyt wrócił, ale nie jakiś wielki, taki w sam raz. Wróciłam też na siłownie. Uczęszczałam na zajęcia specjalne dla ciężarnych. Byłam tam największa bez wątpienia, inne mamy takie chudzinki, czułam się przy nich jak wieloryb. Niestety pod koniec 2 trymestru dopadło mnie nadciśnienie ciążowe. Do tego momentu przytyłam 6 kg. I wtedy się zaczęło, tycie na potęgę, konieczność "oszczędnego trybu życia" a w końcu leżenie. Do porodu szłam ważąc 104 kg. Niewyobrażalne. Spuchnięta tak, że nie mogłam założyć na nogi rozsznurowanych adidasów, a była zima. Później słyszałam że wyglądałam tak strasznie, że nie można było rozpoznać moich rysów twarzy. Skąd u mnie taka choroba? Po mamie oczywiście. Moja mama chorowała w ciąży, moja babcia tak samo. Po porodzie każdego dnia musiałam iść się ważyć i sprawdzać czy obrzęki choć trochę się zmniejszają. Po 10 dniach było mnie mniej 9 kg. Odczekałam 8 tygodni jak każą po cc i zaczęłam przygodę z Chodakowską. Na początku było ciężko, dawałam radę może 10 minut z jej płytą, ale po 3 tygodniach już było w sam raz. I tak przez 3 miesiące. Jadłam zdrowo (w końcu karmiłam naturalnie, nie miałam nawet wyboru), wszyscy mi powtarzali, że karmienie wyciąga wszystkie kilogramy. A u mnie nic, codzienne spacery, 3-4 razy w tygodniu Chodakowska i zdrowa dieta, a ja w 3 miesiące schudłam... 3 kg. Jak nie karmienie, to jak mały zacznie chodzić, nabiegam się za nim, to samo zleci. Przestałam karmić, nabiegałam się, waga wzrosła. SZALEŃSTWO jakieś.
Na rok się poddałam. Nie robiłam nic, tyle co z małym aktywnie spędzałam czas. Nie przejmowałam się co jem i kiedy. Przestałam wchodzić na wagę i patrzeć w lustro. Wiedziałam że wyglądam okropnie, nie mam się w co ubrać, dla męża też z pewnością stałam się nieatrakcyjna. No i coraz trudniej mi nadążyć za coraz sprawniejszym dzieckiem, szybko się męczę, bolą mnie plecy, nogi, stopy, wszystko mnie boli już.
W grudniu zapisałam się na siłownie. Zbiegło się to niestety w czasie z buntem dwulatka i każda próba wyjścia była odbywała się przy wielkim płaczu. Wychodziłam chyłkiem, ale szłam, z wielkimi wyrzutami sumienia. W końcu zdobyłam się na odwagę i poszłam do dietetyka. Po zbadaniu składu ciała, okazało się, że nie jest ze mną aż tak tragicznie. Mam bardzo dużo tkanki mięśniowej. Jest w przewadze, więcej mięśni niż tłuszczu. Pani dietetyk, zadała mi pytanie czy nie dziwi mnie, że przy dużej aktywności fizycznej i różnych próbach dietetycznych nic nie udaje mi się zgubić. Oczywiście że mnie to dziwiło, zawsze tłumaczyłam to sobie swoimi błędami i słabościami. Ale nie, pani dietetyk powiedziała, że to niemożliwe. Na pewno mam problemy hormonalne. Tarczyca, na pewno. Bez uregulowania hormonów nie jest mi w stanie pomóc.
Oczywiście że mam niedoczynność tarczycy. I cały szereg problemów metabolicznych. Tak więc zaczynam walkę o mniejszy rozmiar, a mam naprawdę bardzo pod górkę. Czy się uda? Teraz to już musi :)
EfemerycznaOna
8 lutego 2016, 20:51Waga nie jest wyznacznikiem tego jaką jesteś osobą, oczywiście,że będą też gorsze momenty ale mocno 3mam kciuki żeby przy pomocy rodziny, nas tutaj a przede wszystkim dzięki Twojemu samozaparciu teraźniejsze odchudzanie miało pozytywny skutek już na zawsze. 3mam mocno kciuki. Uda się pewnie,że się uda.
kontrmalina
11 lutego 2016, 13:34Dziękuję bardzo :) Podobno jeśli się powie wielu osobom że się będzie odchudzało, to bardziej motywuje ;) Dlatego postanowiłam zacząć pisać tutaj, bo nawet jeśli nikt tego nie będzie czytał, dodaje mi to sporo siły i motywacji
roogirl
8 lutego 2016, 00:32Smutne. Historia podobna do mojej. Anoreksja, diety, bycie masywną. Ciągłe kombinowanie, chudnięcie i tycie tylko, że ja dobiłam do max 80 kilo i dalej już moja historia się różni. Skoro masz problemy z tarczycą niewykluczone, że możesz mieć też insulinooporność i to jest przyczyna tego tycia praktycznie z powietrza, ale nie martw się odpowiednią dietą da się na pewno coś zrzucić tylko trzeba znaleźć dietetyka, który chociaż trochę się na tym zna i samemu się też trochę zainteresować. Ja w każdym razie witam, zapraszam do siebie, jak masz ochotę możesz mnie dodać do znajomych, pogadać. Wydajesz się miłą i ciepłą osobą. Będę tak czy siak trzymała za ciebie kciuki i życzyła ci wszystkiego dobrego.
kontrmalina
8 lutego 2016, 13:18W tygodniu zamierzam iść na badania, jak tylko znajdę od rana opiekę nad dzieckiem. Lekarka sugerowała insulinoopornosc. Jak tylko bede wiedziała co dokładnie mi dolega ponownie wybieram się do dietetyka, juz też czytałam jaką dietę mniej więcej powinnam stosowac. Dziękuję Ci za mile słowa :)