Aktualnie przebywam u A. Już od ponad dwóch tygodni.
Kupił mi wagę, żeby na bieżąco kontrolować postępy... Których nie ma.
Chciał mi kupić karnet do klubu fitness. Niestety znajduje się ten przybytek na kompletnym zadupiu i zanim bym dotarła pieszo, zwłaszcza teraz, gdy śniegu po kostki, już bym była zmęczona. A gdzie siły na zapieprzanie na orbitreku czy innej piekielnej maszynie.
Trochę ćwiczę, machając gałami PS Move, ale wiadomo, to tylko rekreacyjnie, bo co mogę spalić, rzucając wirtualną piłką do pamprów z wirtualnego kartonu.
Nie mogę doczekać się powrotu do krakowskiego klubu fitness, do którego mam 7 minut w przypadku drogi przez wejście główne, a 5 przez boczne.
Czeka też na mnie słój Predatora o smaku czekoladowym.
Znowu czuję przypływ energii i motywacji. Na jak długo? Przecież cel miałam osiągnąć w październiku zeszłego roku. Tymczasem się od niego oddalam.
Pozdrawiam i dziękuję za ciepłe myśli.