Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Nieśmiało się witam...


Nie sądziłam, że dam się w to wciągnąć. A jednak.Za namową znajomych postanowiłam założyć pamiętnik.

Od dziecka byłam 'pulpetem', 'grubaskiem', 'brzuszkiem pełnym miłości'. Byłam największym dzieckiem w klasie. Zawsze. Nie czułam się z tym dobrze, zawsze zdarzały się głupie odzywki, kąśliwe komentarze - nawet z ust rodziców koleżanek z klasy. Nie byłam otyła, ot parę kilo nadwagi, które i tak rozkładały się dość równomiernie. Pomimo dodatkowych kilogramów wyglądałam normalnie, powiedziałabym nawet, że przeciętnie. Nie wyglądałam na swoją wagę. Poza tym zawsze byłam i dalej jestem małym mięśniakiem - mięśnie rosną mi wręcz z powietrza ;)

Rok temu zaczęłam brać hormony, no i się zaczęło. W ciągu roku przytyłam z 78 do ponad 82kg. Na początku września powiedziałam sobie dość. Jestem młodą kobietą, mam przed sobą całe życie i nie chcę go spędzić przed telewizorem z czekoladą w ręce. Od tamtej pory, tj. w ciągu 63 dni schudłam 8,8kg. Jak dla mnie trochę za szybko, ale mam poczucie tego, że chudnę zdrowo. Choć nawet nie o to chudnięcie chodzi - czuję jak zmienia się jakość mojego życia, że z dnia na dzień mi łatwiej. Tak, dopiero teraz zauważam to, co wszyscy mi powtarzali całe życie - szczupli mają w życiu łatwiej. Zdecydowanie.

Na dzień dzisiejszy moją największą zmorą jest dieta. I nie, nie ciągnie mnie do żadnych cheat'ów (o dziwo!). Po prostu jem za mało jak na moją aktywność. Jem w granicach 1300-1700 kcal. Ciężko mi wpasować się dziennie w konkretną dawkę kalorii, więc najczęściej kończy się na 1300. Nie mam ochoty - nie jem, nie wciskam w siebie niczego na siłę. Ćwiczę 6 razy w tygodniu. Dziś skończyłam Ripped in 30 z Jill, wcześniej 30 Day Shred. Jutro rest. Od czwartku atakuję Body Revolution. Efekty? Jak dla mnie, to to jest jakaś magia ;) Mierzenie jutro, więc zobaczymy jak się zamknie kolejny miesiąc. Poza tym wróciłam na basen. Opornie mi to szło, ale wstałam rano, powiedziałam sobie "teraz albo nigdy Ty mały wielorybie!" i poszłam. Do tego 3 razy w tygodniu biegam, powoli zwiększając dystans. W dni bez biegania jeżdżę na rowerku stacjonarnym, a poza tym mam konia, więc dochodzą mi jeszcze treningi na nim :)

Dziś, pierwszy raz od paru miesięcy zamieściłam aktualne zdjęcie na fb. Oczywiście było niedowierzanie, że niby fotoszop... ;) Ale da się. I to co najbardziej mnie denerwuje w ludziach, to to, że nie potrafią podnieść tyłka i walczyć o swoje życie. Ja też taka byłam - nie chodziłam na basen, bo przecież sama nie pójdę, a nikt ze mną iść nie chciał. Nie biegałam, bo przecież głupio to wygląda jak się samemu biega, szczególnie gdy przypomina się małe słoniątko. Ale przebrnęłam przez to. Sama! I teraz wiem, że wszystko co osiągnę, zawdzięczam tylko i wyłącznie swojej ciężkiej pracy, a cała reszta niech patrzy z zazdrością. 

Cele? Do końca roku chcę zobaczyć 6 z przodu. I będzie to dla mnie ogromy sukces, bo widziałyśmy się ostatnio chyba w gimnazjum ;) Cicho liczę na to, że w nowy rok wejdę już z poprawną wagą. Ale, pożyjemy zobaczymy. Czy zejdę do 56kg - nie mam pojęcia, nie wykluczam że pozostanę przy wyższej wadzę, głównie ze względu na mięśnie.

Ale wywód wyszedł. Gratulacje dla tych co przebrnęli ;)
Pozdrawiam!

  • ararat.gory

    ararat.gory

    11 listopada 2014, 15:11

    trzymam mocno kciuki i powodzenia!!!!! uda ci się zobaczysz :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.