Dziś wróciłam do domu tak sakramencko głodna, że stwierdziłam "Olewam, że niedługo będzie obiad, muszę coś zjeść". I zjadłam - szczegóły o godzinie 14.50. Ale daawno nie byłam TAK głodna... Dziwna sprawa. A obiad nie był tak "niedługo", jak sądziłam. Dopiero po 17. Chyba bym padła, jakbym się nie posiliła.
Ale jeszcze przed jedzeniem wskoczyłam na wagę i... 63 kg WHY?! Nie dość że nie schudłam... Od zeszłego tygodnia przybyło mnie kilo Nie pojmuję dlaczego... Starałam się zachować dietę (starałam... widziałyście, co z tego wychodziło), chodziłam dużo...
Mierzyłam się też... I doszłam do wniosku, że nie wiem, gdzie powinnam mierzyć udo xD Zmierzyłam więc jakieś 7 cm od pachwiny. I okolice sadełka też sprawiły mi niemało trudności - widać, że pierwszy raz wyczyniam takie cuda z metrem krawieckim
pas (?) 91 cm
biodra 95 cm
udo 56 cm
łydka 35 cm
szyja 31 cm (też w sumie nie wiem, na jakiej wysokości mierzyć)
biceps 26 cm
System Vitalii zdiagnozował mi 27% zawartości tłuszczu... To chyba "trochę" za dużo...
7.00 musli z mlekiem, zielona herbata
14.50 jogurt naturalny, 2 bułki (suche), kromka z serem żółtym, 4 gruszki, 10 jajek z czekolady, 4 krówki
17.15 6 małych placków ziemniaczanych (wielkości zaciśniętej pięści), lody borówkowo-malinowe (śmietana, cukier puder, owoce), 8 kawałków andruta z masą kakaową (wielkości ok. 4 x 4 cm)
19.30 jabłko, gruszka, kanapka z rzodkiewką i solą, kawałek babki piaskowej z polewą czekoladową (pozostałość po Świętach)
Mama zrobiła placuszki. Tak mnie naszło we środę i obiecała mi, że dzisiaj zrobimy... W sumie trochę zbytnio kalorycznie dzisiaj wyszło... Ale w domu, w piątki, zawsze tak mam Może w przyszłości będzie lepiej.
Życzcie mi szczęścia!