Od zebrania w szkole, które miało miejsce na początku miesiąca, mam nieustającą refleksję jaką to beznadziejną jestem matką. A wszystko przez niepopdpisywane w zeszytach oceny, paprykę, która rozłożyła się w plecaku i kilka pomniejszych pierdół. Czuję się winna, że przez dwa miechy byłam tak zajęta pracą, że szkoła to jakoś tak do minimum. Pędzenie z miejsca na miejsce. Godziny spędzone w pracy w terenie odebrały mi siły na codzienne sprawdzanie plecaka i analizowanie tryliarda książek i ćwiczeń. I jakoś tak te całe gadanie na zebraniu zdołowało mnie. Siedzimy teraz i męczymy tabliczkę mnożenia, trenujemy słówka z angielskiego.
Co do odchudzania to nawet waga odmówiła współpracy. Generalnie nie wiem co ja tutaj robię? Najgorsze jest to, że nie czuję się gruba dopóki nie jestem naga :) :) :) Może jak kupię wagę to się ogarnę? Kopnie mnie ktoś w tyłek?