- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (16)
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 1737 |
Komentarzy: | 13 |
Założony: | 6 stycznia 2015 |
Ostatni wpis: | 21 lutego 2015 |
kobieta, 40 lat, Warszawa
162 cm, 70.00 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Moja aktywność - spaliłam 1245 kcal
Moja aktywność - spaliłam 584 kcal
Moja aktywność - spaliłam 1240 kcal
-2,4kg. to jest mały sukcesik. już tak niewiele barakuje do pierwszego kroku milowego:
- powoli przyzwyczajam się do jedzenia śniadania przed wyjściem do pracy. nie jest to proste, ale daję radę
- regularne posiłki sprawiają, że nie jestem głodna w ciągu dnia - spokojnie mogę robić zakupy i nie rzucam się na szybkie rzeczy do jedzenia
- zmniejszają się moje kerobne fałdki na boczkach/plecach
- w restauracji jedzenie jest silniejsze ode mnie - zauważam sałatki w menu, ale pięknie szczerzą się do mnie steki i burgetry
dostałam dziś jadłospis na najbliższy tydzień. zakupy na kilka dni zrobione. pojemniki do pakowania jedzenia do pracy przygotowane.
a w głowie... lekkie podekscytowanie - że podchodzę do tematu rozsądnie i że są realne szanse na osiągniecie wagi, której oczekuję. obawiam się, czy dam radę przestać pić colę - to jedna z rzeczy, które są moją ogromną słabością. obawiam się, jak teraz wyglądać będą moje spotkania ze znajomymi - często spotykaliśmy się na mieście, w knajpach. obawiam się mojej wytrwałości - teraz się wkręciłam, ale czy to utrzymam?
kiedy pomyślałam, że trzeba się kopnąć w tyłek, bo
w głowę już za późno...
to wcale nie nie był dzień, w którym zauważyłam, że te moje nieszczęsne fałdki jakoś się zmutowały i rzucają się w oczy trochę bardziej niż kiedyś. wręcz przeciwnie - ponieważ zawsze miałam duży biust, teraz wydaję się sobie bardziej proporcjonalna. nie był to też dzień, kiedy nie mogłam odkryłam, że moje ulubione spodnie są ciasnawe. także dzień, w którym Babcia zamias "dziecko, jak ty zlichłaś w tym mieście" powiedziała "wreszcie sobie fajnie wyglądasz" (wiecie, jakie babcie mają podejście do dobrego wyglądania, prawda?). i nie stało się to także w święta - czas obrzarstwa, kiedy tyle pyszności pojawia się na stole. to był taki zwczajny dzień, wolny od pracy, spędzany w spokojnej atmosferze. poszłam z kimś na spacer, a w drodze powrotnej mieliśmy skoczyć na obiad. los chciał, że wylądowaliśmy w jednym z tych miejsc, gdzie podają polskie jedzenie z ogromnym apetytem na placek po góralsku/zbójnicku/węgiersku. niestety nie doczytałam w karcie, jak ogromna to jest porcja. prawie 1kg. dla jakiegoś bardzo dzikiego i głodzonego przez tydzień górala/zbója/Węgra. był przepyszny. zjadłam całą porcję, a do domu trzeba mnie było doturlać.
lubię jedzenie, doceniam umiejętność łączenia smaków i mieszania przypraw, ale bez przesady. leżąc potem w domu (po takiej porcji ciężko się podnieść) doszłam do wniosku, że mogę nad sobą zapłakać, albo mogę spróbować kopnąć się w tyłek (jak już udami się złapać oddech) i coś z tym faktem zrobić. na płakanie zawsze będzie jeszcze czas.
pobiłam się sama z sobą... o kanapkę
tak, pobiłam się w myślach. a poza myślami chyba niewiele brakowało. o nią. ona przykuła mój wzrok od pierwszej chwili. była piękna, wypieczona, chrupiąca na zewnątrz i miękka w środku, skrywająca skarb. buła. wielka biała buła, na widok której dostaje się ślinotoku. buła, która hipnotyzuje zapachem. buła wypełniona po brzegi zaczepnym żółtym serem, kuszącą wędliną i bogato ozdobiona majonezem, we wnętrzu którego głeboko schowane było podobko jakieś warzywo, którego nie było widać. buła, która krzyczy - "zabierz mnie do siebie, albo zróbmy to tu, przy wszystkich".
korzystając z chwili ocknięcia się, szybko wrzuciłam do koszyka pełnoziarnistą bułeczkę i serek wiejski i przerażona uciekłam w kierunku kasy. tym razem się udało, ale jutro ją znowu spotkam.
dzień dobry,
właśnie dopijam ostatnią butelkę wiśniowej coli. poza nią nie mam w mieszkaniu absolutnie nic słodkiego. podstawy są - teraz mogę zacząć próbować kolejny raz spróbować pozbyć się fałdek, które bezczelnie kiedyś się do mnie przykleiły i nie chcą mnie zostawić w spokoju. uporki jedne. zaczynam trochę niepewnie, bo to nie jest pierwsze podejście. zaczynam z obawami, czy uda mi się to zrobić z głową, małymi krokami a nie rzucając się na wszystko i po tygodniu odpuszczając. zaczynam z założeniem, że chciałabym ważyć 10kg mniej, a kalkulator na tej stronie oszacował, że będzie to realnie możliwe w połowie marca. a potem zobaczymy :)
a tu będę pewnie szukać kopniaka na zapęd, jak mi motywacja spadnie :)