Moja historia jest pewnie podobna do większości
zamieszczanych na tym portalu. Nie ma w niej pewnie nic nadzwyczajnego, żadnych
traum życiowych czy bardzo ciężkich chorób. Jest w niej trochę szczęścia, dosyć dużo
smutku i jedna mała choróbka która trochę skomplikowała mi życie, fajerwerków brak. Uważam jednak, że rozliczenie się z
przeszłością bardzo mi pomoże w poradzeniu sobie z teraźniejszością i
przyszłością. W końcu czas zdać sobie sprawę co robiłam źle....
Moja historia rozpoczyna się w marcu 1992 roku. Od początku
swojego istnienia trochę rozrabiałam. Najpierw nie chciałam się urodzić, potem
zaplątałam się tak, że potrzebne było cesarskie cięcie (sorry mamo!) aż w końcu
wydostałam się na świat: sina z płytkim oddechem o wadze równej 3kg (punktów
6/10).
Kolejne 3 lata mojego życia to ciągłe wizyty u lekarza bo a to kaszelek, a to zapalenie
płucek. Byłam wtedy dosyć chuda i podobno często płakałam.
Potem mamusia posłała mnie do przedszkola, żeby nauczyć mnie życia z innymi i ośmielić
mnie trochę (taki z niej psycholog-pedagog! I dziękuje jej za to!), Wkrótce
stałam sie dzieckiem przebojowym, ambitnym uwielbiającym przedszkole.
Potem była podstawówka gdzie nadal byłam chuda, przebojowa i ambitna.
Dalej gimnazjum gdzie do mojej ambicji doszło ogromne zamiłowanie do piłki
ręcznej, udziały w zawodach, mała liga i te sprawy. Na prawdę uwielbiałam sport
i cieszyłam się z każdych zawodów! (aż trudno w to uwierzyć!)
Potem liceum i poznanie mojego Ukochanego, Jedynego i Wspaniałego ;D No i tu
zaczęły się schody...
Moje hormony zaczęły pracować nie tak jak powinny zaczęłam lekko tyć. Do
niedawna uważałam to za jedyny powód mojej obecnej nadwagi/otyłości, jednak
teraz wiem, że przyczyn było kilka:
- ·
wspomniane problemy z hormonami
- ·
zamiana piłki ręcznej na urocze spotkania z
chłopakiem, często przy pizzy
- ·
ciągłe przesiadywanie w książkach bo matura!
brak ruchu....
- ·
jedzenie, jedzenie i jeszcze raz jedzenie
- ·
ogromne ilości słodyczy jakimi obdarowywał mnie
Ukochany
I tak oto na studia szłam z Miłością mojego życia i około 10
kg wyhodowanymi w liceum. Nie pamiętam ile dokładnie wtedy ważyłam ale wydaje
mi się że było to coś koło 72-3 kg.
Na studiach było tylko gorzej...Brak maminych obiadków zastępowałam
sobie szybkimi frytkami czy pizzą. Brak w-fu na studiach tez robił swoje...
Dodatkowo mam tak cudownego chłopaka, który nigdy nie mówił mi, że tyje więc
sama zdawałam się nie dostrzega tego faktu. No i BUM! pod koniec licencjatu
ważyłam już 80-82 kg!
W maju postanowiłam się zmienić. Ćwiczyłam, jednak często
podjadałam, zamykałam się w pokoju na godzinę udając że cały czas ćwiczę gdy
tak na prawdę ćwiczenia zajmowały mi może 30minut... Często bolały mnie kolana
(nic dziwnego z taka wagą!) dlatego przestawałam ćwiczyć na tydzień i znów
zaczynałam jeść. W ciągu 4 miesięcy dało mi się schudnąć do 77 kg i nie powiem
niektórzy zauważali różnice...
W październiku 2014 rozpoczęłam magisterkę i złe nawyki powróciły....
Brak czasu spowodował że od października do świat Bożego Narodzenia jadłam
głównie kanapki z serem i szynka, frytki, pizze, smażone pierogi.... Wydawało
mi się, że jeśli ma się zajęcia od 8 do 17 to najlepiej jest o 18 strzelić
sobie ogromna porcję frytek i będzie dobrze... Nie pomagał mi tez fakt że w
mojej głowie wciąż byłam tą 60kg
licealistką i nie potrafiłam realnie spojrzeć na swoją sylwetkę...
Wszystko zmieniło się w Święta... Nie miałam co na siebie ubrać,
wszystko było za małe... Jednak cały czas wydawało mi się że nie przytyłam....
Jakież było moje zdziwienie kiedy okazało się że dobre są dla mnie stare
ubrania mojej mamy z czasów gdy nosiła rozmiar 44!!!!
Nagle coś we mnie pękło...Spadłą zasłona i w lustrze ujrzałam prawdziwą siebie!
Zaniedbaną, zmęczoną 22-latkę, która nie była na imprezie od swojej 18-tki. Zobaczyłam
swój brzuch, uda i podwójny podbródek których wcześniej nie widziałam!! Zaczęłam
wstydzić się siebie, nie chciałam nawet jechać na obiad do mojej rodziny. Postanowiłam coś zmienić, schudnąć dla
własnego zdrowia. W końcu mam już 22 lata, chcę założyć rodzinę, urodzić dzieci
i być szczęśliwa. Z obecną waga to nie możliwe!
Styczeń był czasem dziwnym, ciągle jeszcze mam w sobie te
stare nawyki, które często górowały nade mną, jednak postanowiłam w końcu zrobić
cos dla siebie. Być szczera ze sobą i w końcu przestać się okłamywać...
Już nie jestem tą licealistką.. dzieli mnie od niej prawie
30 kg bólu, głupoty i fizycznego wyniszczenia swojego organizmu. Pamiętam jaka wtedy byłam szczęśliwa! Chcę to
znowu i będę walczyć!!!