Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Marnotrawna córa wraca po 10 latach. Cel od wieków ten sam -> 60kg

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 6218
Komentarzy: 154
Założony: 14 lutego 2019
Ostatni wpis: 27 lutego 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Cotosiestalo

kobieta, 44 lat, Kraków

170 cm, 90.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

27 lutego 2019 , Komentarze (11)

Nie ma się czym chwalić i totalnie nie wiem co jest grane. Nie poszłam na krzywą cukrową z braku czasu (mam skierowanie na 3 pobrania, po godzinie, dwóch i trzech). Żywcem nie mam 3 h na siedzenie w laboratorium. Jako, że brałam już kiedyś glucophage, rozpoczęłam branie ponownie. Wiem, że z moją insulinoopornością jest gorzej niż było. Cały tydzień trzymałam dietę, jeden dzień (poniedziałek) byłam na całodniowym audycie (jestem audytorem) i niestety zjadłam co klient zaserwował. Na skutek tego, we wtorek waga wzrosła z 80,2 na 81,7 kg.

Dzisiaj było 81,3 kg. Zaklęty krąg, z którego ciężko wyjść. Czuję się jak w jakiejś pułapce. Zapisałam się do dietetyka, który pomógł mojej siostrze schudnąć po ciąży. Niestety termin dopiero na 11 marca.

Z ruchem też gorzej bo dopadło mnie jakieś przeziębienie tudzież inne grypopochodne coś i ze względu na osłabienie, nie robię nic. Niestety mój organizm nigdy nie reagował gorączką na infekcje. Moja rekordowa temperatura to 37,3. Przy każdej chorobie leci mi w dół, a przy 35,5 nie mam na nic siły.

Nie mogę się poddać. Z niecierpliwością czekam na wiosnę i temperaturę przynajmniej 15 stopni. Wpadłam dzisiaj na szalony pomysł i kupiłam mojemu facetowi rower. W tym roku ma bardzo okrągłe, 30 urodziny a prezent będzie z korzyścią dla niego i dla mnie. Wprawdzie urodziny ma wrześniu ale wiosna tuż tuż. Rower powinien przyjść pojutrze. Zamówiłam do rodziców, żeby "jubilat" nie widział :). Nie mogę się doczekać jego miny.

Mam nadzieję, że mu się spodoba ;)

20 lutego 2019 , Komentarze (21)

Jestem, żyję i mam się dobrze. Nie było czasu by skrobnąć dwa słowa.

Minął pierwszy tydzień. Waga pokazała dzisiaj 80,5 kg, tak więc spadek marny jak na 7 dni - 0,9 kg.

Nie spodziewałam się nic więcej po grzesznym weekendzie. Poza tym nie ucięłam od razu kalorii tylko powoli doszłam do około 1500. 

Wczoraj byliśmy na floatingu, bardzo fajna sprawa dla osób, które są zabiegane, których natłok myśli przytłacza. Udało mi się zrelaksować.

Dla osób, które nie wiedzą, jest to rodzaj relaksacji w komorze wypełnionej wodą o dużym zasoleniu (wyporność jak w Morzu Martwym), o temperaturze zbliżonej do temperatury ciała. No i się człek kładzie na tej wodzie i sobie tak leży godzinę odcinając się od wszelkich bodźców z zewnątrz. Uczucie trochę jakby nieważkości. Polecam. Rana na kolanie trochę piekła ale po chwili się przyzwyczaiłam. Nie powinno się nawet golić nóg na 24 h przed właśnie ze względu na wysokie stężenie NaCl.

Dzisiaj kontynuując zabawy w wodzie, wybieram się na aqua aerobik. Kocham wodę i taka forma aktywności sprawia mi przyjemność.

Miłego :)

17 lutego 2019 , Komentarze (7)

No i byłam wczoraj na masażu u kumpla fizjoterapeuty. Mój ból pleców wynikał z ogromnych przykurczy. Jak stwierdził, jest gorzej niż u 70-latki. Tak mnie "rozwałkował", że w nocy nie mogłam zmienić położenie z boku na plecy czy z brzucha na bok. Najgorzej bolą lędźwie. Coś mi tam mówił o punkach spustowych, choć ja dzisiaj to bym mu lanie spuściła za te męczarnie ;).

Ale co najważniejsze, ból w dolnej części odcinka piersiowego, który ograniczał mi nawet oddychanie, odpuścił. Jupije!!!

Powoli próbuję skurczyć żołądek, choć wyjazd do teściowej mi tego nie ułatwił. Jak dla mnie ogromnym sukcesem jest fakt, że i wczoraj i dzisiaj zjadłam po jednym, małym pączku, mimo, iż wszyscy wchłonęli chyba po 5 na dzień.

Pomijając ból po masażu, napierdziela mnie jeszcze kolano po wczorajszej glebie. Jest zdarte i gdy zmieniam pozycję to piecze jak cholera. Brawo dla mnie, ostatni raz zdarłam kolana jak wywaliłam się na motocyklu, 13 lat temu.

Z aktywności dzisiaj, 1h spaceru.

Jutro pączków zero, innych dobrodziejstw niedozwolonych zero, jeden aqua aerobic i joga.

Dziś nie miałam okazji się zważyć, więc zobaczymy jutro, choć okresu nadal brak...

Miłego wieczoru!

16 lutego 2019 , Komentarze (8)

Jak obiecywałam, tak też uczyniłam. Jak się okazało mierzę 450cm :D...w sumie. A tak jednostkowo to sprawa wygląda następująco:

Szyja - 32,5 

Piersi - 102

Biceps - 33

Brzuch - 92

Talia - 80

Biodra - 106

Udo - 62

Łydka - 37

Waga bez zmian: 81,4

Gdzie te czasy, że po 2 dniach diety 3 kg w dół ;)

Myślę, a raczej mam nadzieję, że to kwestia zatrzymania wody przed okresem. Powinien być dzisiaj bądź jutro.

Przyjaliśmy na wieś do rodziców mojego faceta. Właśnie zaliczyłam spacer godzinny, z czego połowa czasu z psem. Jako, ze Kora (Berneńczyk) biega non stop po sporym podwórku, nie jest nauczona chodzenia na spacery, na smyczy. Obydwie jesteśmy kluski więc i ją wzięłam. No i co? I gleba :D

Tak się jakoś zaplątała mi między nogami, jakiś krawężnik, szarpnęła i kolano obdarte, spodnie potargane ;). Zmęczyła się gwiazda, więc po pół godzinie odstawiłam ją do domu i poszłam dalej eksplorować wiejskie dróżki.

Mnie plecy szwankują. Umówiłam się na 15 z kumplem mojego faceta na masaż terapeutyczny. Mam nadzieję, że pomoże co nieco.

W przyszłym tygodniu idę na rtg i zobaczymy co w kościach piszczy.

Wczoraj aktywności też nie zbyt wiele. Musiałam odrobić jedną godzinę w pracy a wieczorem musical.

30 minut strechingu.

Jedzenie: tu jest najgorzej bo nie mam weny. Dzisiaj na śniadanie jajecznica z dwóch jajek z jedną kromką chleba + kawa. 

Przed chwilą rosół z makaronem... W końcu u teściowej jestem.

No i co jest najgorsze?

Ona zawsze przed tłustym czwartkiem robi generalną próbę pączkową. I dzisiaj jest ten dzień, a robi najlepsze pączki na świecie...aaaa.

Musical Chicago bomba. Spektakl perfekcyjny pod każdym względem. Wokale na najawyższym poziomie, ruch sceniczny, kostiumy, orkiestra. Największe wrażenie zrobiła na mnie postać Velmy Kelly, mistrzostwo.

I bardzo się cieszę, że trafiłyśmy na taki skład aktorski. Jedna z głównych ról grana jest przez dwie aktorki, w tym Basię Kurdej  - Szatan. Z całym szacunkiem do jej komediowego zacięcia, wokalnie nie jest tak wybitna jak aktorka, którą miałam okazję oglądać w roli Roxy Hart.

No to byłoby na tyle. Miłego weekendu :)

15 lutego 2019 , Komentarze (75)

Wstałam dzisiaj przed 6, koniec L4, czas wrócić do pracy. Obudził mnie budzik mojego faceta i już nie zasnęłam. Pierwszy raz w życiu bałam się wejść na wagę i w sumie miałam powód. Bezlitosna i okrutna pokazała 81,4 kg, tak więc czas spojrzeć prawdzie w oczy, przesunąć pasek postępu i zamknąć lodówkę na kłódkę.

Wejście na dobrą drogę zajmie mi trochę czasu. Nie przygotowałam sobie nic co mogłabym wziąć na śniadanie do pracy, także szybka wizyta w biedrze, bułka pseudo fitness i śledzie w oleju na raz. Wzięłam ze sobą też gruszkę i pomarańczę. Wiem, że owoce przy insulinooporności nie są mile widziane ale nie jestem w stanie uciąć wszystkiego. 

Śniadanie zjedzone zaraz po 7:00. Koło 12:00 zjem obiad, który udało mi się wczoraj ogarnąć - kasza bulgur z kurczakiem, suszonymi pomidorami, oliwkami i serem feta. Nie wiem co z kolacją, w ogóle nie mam pomysłów na posiłki. Wszystkie znalezione w internecie wyglądają na zbyt skomplikowane albo ze zbyt dziwnymi składnikami jak na moje proste podniebienie.

Co mnie gubi najbardziej, nie słodycze, nie fast foody a CHLEB.  Nie umiem żyć bez chleba, jak nie zjem pieczywa jestem głodna bardziej po posiłku niż przed. Może macie jakieś rady czym go zastąpić, zwłaszcza w porze śniadaniowej.

No a tak abstrahując od diety to z okazji Walentynek, których jak wszyscy, nie obchodzimy, poszliśmy do kina. Planeta singli 3. Może i nie był to najambitniejszy film ale przynajmniej poćwiczyłam mięśnie brzucha rechotając ze śmiechu.

Przed kinem powygupiałam się przed tv, udając, że ćwiczę pilates. 30 minut rozrywki dla mojego kota, który plątał się pomiędzy moimi nogami, skutecznie utrudniając walkę o lepsze ja. Biednemu to zawsze wiatr w oczy albo kot między nogi.

Dzisiaj kultury ciąg dalszy. Zabieram siostrę z okazji jej urodzin na musical Chicago do krakowskiego teatru Variete. Mam nadzieję na miłą ucztę.

No ale wracając do meritum, poniżej fotki foczki a raczej foki. Zapamiętajcie je bo to się więcej nie powtórzy :D

14 lutego 2019 , Komentarze (32)

Miałam nadzieję, że już nigdy nie będę "zmuszona" do prowadzenia tego osobliwego pamiętnika. Życie zweryfikowało.

Pierwsze kroki w odchudzaniu podjęłam w 2009 roku, w połowie października, zbliżałam się do trzydziestki, chciałam w nią wejść w nowej skórze. Moja waga w tamtym czasie to 74kg z hakiem, których dość szybko się pozbyłam. Jako, że to były odchudzania początki, w pierwszym miesiącu zrzuciłam prawie 7kg, kolejne kilka spadło w kolejnych dwóch miesiącach. 

Waga, z którą czuję się najlepiej to 60-62 kg. Taką wagę mam zamiar osiągnąć. Wiem, że 10 lat więcej na karku, na pewno mi tego nie ułatwi.

Dlaczego przytyłam?

Jeszcze dwa lata temu ważyłam 59 kg. Dużo zawirowań życiowych, nie pozwalało mi przytyć. Poza tym życie w ciągłym biegu, dużo ruchu, trochę sportu, mniej jedzenia, zero fast foodów. Potem życie wróciło na "właściwe" tory, stabilizacja, codzienne, POLSKIE obiadki (czytaj: kotlet smażony), zalegiwanie na kanapie, MC Donalds, weekendy w domu. Nie wiem kiedy wpadły pierwsze kilogramy. Zrobiło się nagle 64kg. Pomyślałam, nie ma tragedii, troszkę zacisnę pasa i będzie dobrze. Pojechaliśmy na wakacje, półtora roku temu. Tylko 6 dni a po powrocie było już 67. Przestałam się ważyć, nie myślałam o tym, zajęłam się życiem, urządzaniem nowego mieszkania, pracą i innymi pierdołami. Rok temu, w styczniu stanęłam na wadze i zobaczyłam niecałe 71 kg. Zapisałam się na aqua aerobik (kiedyś bardzo mi pomógł). Niestety moja niekonsekwencja, i co tu dużo pisać lenistwo, wygrały. Poszłam 2 razy. Nawet nie wykorzystałam karnetu. W styczniu zeszłego roku, jakby jeszcze tego było mało, postanowiłam rzucić palenie.

Paliłam 13lat, rzuciłam z dnia na dzień, bez wspomagaczy. W kilka miesięcy waga znowu wzrosła do 74 kg. W międzyczasie byłam u dietetyka i wróciłam z dietą przy insulinooporności. Wytrzymałam 2 tygodnie. We wrześniu 2018 roku zmieniłam pracę, po 14 latach. Niestety nowa praca przed komputerem lub za kółkiem. Zaczynając pracę waga wahała się pomiędzy 72 a 74 kg. Przez pół roku, była powiedzmy, stabilna. Jeździłam na rowerze, trochę biegałam. No i tak nastał grudzień bądź styczeń. Nie pamiętam. Stanęłam na wadze bo myślałam, że przybył mi kolejny kilogram i jest 75 kg. A tu 78kg. Niedowierzanie i szok. Nigdy nie miałam takie wagi. Wrzuciłam zdjęcie tutaj, na forum i mimo, iż ponoć nie wyglądałam na tę wagę, to było źle. Znowu wielki zryw, kilka wypadów na basen, trochę mnie jedzenia. Efektów brak. Znowu miesiąc lenistwa. Zastanawiając się dzisiaj nad tym ile kalorii dziennie przyjmowałam to było to na pewno minimum 2500.

Dzisiaj po powrocie z pracy, waga w ubraniu to 82 kg. W pomiarach założyłam 80,5 bo będę się ważyła na czczo i rano a takie mam mniej więcej wahania dobowe.

Od poniedziałku zaczynam z aktywnością, bo teraz na L4 jestem.

Lepsze żarcie od dzisiaj.

Jako, że mało się ruszam to zakładam jedzenie około 1500 kcal, codzienną aktywność, zero słodyczy, tylko 3 posiłki (kwestia pobudzania trzustki przy insulinooporności).

Na razie bez kombinacji z nikim IG, jak nic nie ruszy wtedy dietetyk i zobaczymy.

W ciągu najbliższych dni postaram się dodać zdjęcia, żeby kiedyś, za te parę miesięcy (tak, dzisiaj kipię optymizmem), porównać i powiedzieć "warto było".

Trzymajcie kciuki!

A.

Ps. Przez pierwsze dni pamiętnik będzie stał otworem, potrzebuję Waszej motywacji. Potem pewnie zamknę dla znajomych.


© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.