Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Z każdym urodzonym dziecięciem pozostawało mi 10kg, a że mam ich trójkę to mam 30 kilo za dużo. Czas się z tym uporać.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 3156
Komentarzy: 28
Założony: 19 marca 2008
Ostatni wpis: 22 października 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
dorotax19

kobieta, 54 lat, Gdańsk

160 cm, 90.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

4 listopada 2009 , Skomentuj

Postanowiłam sobie, ze choć raz w miesiącu coś tam skrobnę w pamiętniczku. Oczywiście nie chce mi się. Pogoda za oknem nie nastraja do niczego prócz ciepłego wdzianka, kubka gorącej herbaty i bliskości wyrka. Wczoraj w nocy, u mnie na wsi termometr pokazał -5,5. Do tego silny wiatr wydmuchujący ciepło z chałupy. Nie mógłby ten mróz poczekać do świąt i ferii zimowych? Jak znam życie to właśnie wtedy będzie chlapa i zgnilizna. Oby nie. U mnie powolutku jak u rodziny ślimaków. Spadku wagi ani widu, ani słychu. Wręcz chyba przybyło ze 2 kilo. Jestem przed babodniami więc o diecie nie ma mowy. Wczoraj jedząc eklerkę zachciało mi się śledzia w occie. Staram sie oczywiście hamować, bo eklera zjadłam tylko pół a śledzi nie miałam.Za to gęba wygląda jakbym dostała odłamkami po wybuchu bomby. Jakieś wykwity i to w dodatku bolące. Wy też tak macie? Zastanawiam się kiedy to się skończy, ponieważ średnio 2x w miesiącu mam wysyp, przed miesiączką i przed owulacją, a na karku już prawie czterdziecha. W dodatku nie potrafię spokojnie utrzymać łap i wyciskam te syfy. Wyglądam jak wyglądam. Szkoda gadać. O jakjnikach wielkości arbuzów nie wsponmę. Trudno w cokolwiek się dopiąc a o wciągnięciu brzucha nie ma mowy. Tak więc samopoczucie ogólne - 0.

Do tego wszystkiego te wieczne kłótnie w domu między córką i synem. Córka w wieku lat 14 jest w osterj fazie buntu i z młodszym o 2 lata bratem rozmawia krzycząc. Wszystko jest na nie, nawet gdy młody się zapyta, która jest godzina lub zawoła ją na obiad. Młody z kolei nie da sobie w kaszę dmuchać, więc co jakiś czas po domu przechodzi tajfun.Nie wiem jak sobie z nią poradzić, bo to głównie jej zachowanie jest problemem.Chyba po prostu przeczekać. Tylko jak długo?Naajgorsze jest to, że wszystko słyszy ten najmłodszy i też zaczyna pokrzykiwać i rzucać się na nich z piąstkami.

Roboty jak nie było tak nie ma. Co prawda zawsze tak jest pod koniec roku. Może faktycznie lepiej przeczekać ten zastój. Wiosną wszystko budzi sie do życia. Może i pracodawcy? Na razie mam kuroniówkę, więc chociaż jest na opłaty.

A może pojechać gdzieś odpocząć np......

 

2 września 2009 , Skomentuj

Po raz kolejny wracam na łono "rodziny" Vitalii, jak ostatni pantoflarz! Postanowiłam znów coś skrobnąć, bo czytuję Was regularnie i czuję się trochę jak najzwyklejszy podglądacz. GRATULUJĘ Wam wszystkim sukcesów (czasem też porażek, ale zawsze budujących) w życiu rodzinnym i zawodowym oraz, co oczywiste, sukcesów w odchudzaniu. Pięknieście wyszczuplały. Po krótce opowiem co się u mnie wydarzyło, od mojego ostatniego wpisu tj od stycznia.

Zaraz po tym jak mnie poniosło i rozpisałam sie o szaleństwach narciarskich, czyli 5 stycznia mój syn złamał nogę. Poszedł do szkoły po świętach i wychodząc po lekcjach poślizgnął się na schodach i tach. Narciarskie złamanie (choć śniegu jeszcze nie widział). Piszczel i strzałka pękły w połowie ich wysokości. No i zaczęło sie bujanie po ortopedach. 6 tygodni w długim i cięzkim gipsie ( od pachwiny po palce), potem 4 tyg. w krótkim (kolano-palce), potem rechabilitacja. Ogólem kilkanaście wizyt u różnej maści lekarzy (nie powiem, czasami nawet przystojni). Boszsz! jak ja uwielbiam łazić po lekarzach i  poczekalniach wysłuchiwać historii chorób czekających tam pacjentów. Też to macie? Kulaliśmy się z tą nogą do czerwca. Dziś młody wyszedł juz z tego złamania i biega niczym rączy struś. A na nartach tez pojeździliśmy co prawda na wybrzeżu, a raczej Kaszubach  są tylko nieco większe ośle górki ale zabawy było sporo. Nieźle mi nawet szło.

Potem były wakacje i pojechaliśmy sobie do Iławy wzięliśmy jacht w czarter i przez tydzień pływaliśmy sobie po Jezioraku. Jeśli ktoś lubi wodę i ma kogoś z patentem żeglarskim to niech spróbuje. Polecam. Było i pięknie i strasznie. Pięknie- pogoda super, słonko grzeje, wiatr słaby do umiarkowanego i dziesiątki żagli za nami i przed nami. Tak sobie- higiena czyli kąpiel w jeziorze (przyjechalismy obrośnięci wodorostami) i tzw. leśny tron (chyba nie muszę wyjasniać) padalce i zaskrońce czmychające pod nogami. Strasznie- przywiało dość ostro i musieliśmy halsować pod wiatr, przechyły dość ostre i na początku narobiłam krzyku ( musze tu wspomnieć iz dobrze pływa tylko mój mąż, reszta ewentualnie rekinkiem), ale do wszystkiego można sie przyzwyczaić i potem juz nawet te przechyły mnie nie ruszały. Uznałam, iz w najgorszym wypadku ładnie w trumnie będę wyglądac. Ogólnie żagle są ok. W przyszłym roku chcemy to powtórzyć tylko na większej jednostce, bo na 6 metrach trudno się pomieścić w 5 osób.

W sierpniu kończył mi się urlop wychowawczy i 17 musiałam wrócić do pracy(Bank). Poszłam, a jakże. Przywitałam się z koleżankami i poszłam do dyrektora powiedzieć mu dzień dobry i spytac co on bidak teraz ze mną pocznie? Wiedziałam juz wcześniej, że sa zwolnienia. Dyro zaczął okrężną drogą o tym jaki to mamy kryzys (he, he, przereklamowany) i w ogóle. Dopiero jak mu powiedziałam, że ja bardzo bym chciała żeby mnie zwolnił, to sie chłop rozluźnił i słowo daję, usłyszałam jak mu kamień spada z serca (bo to dobry człowiek jest). Okazało się iz przeznaczona byłam do zwolnienia, bo takie dostał wytyczne Wszystkich powracających WON! Pod koniec dnia Dyro wręczył mi wypowiedzenie za porozumieniem bez konieczności świadczenia pracy i z odprawą. Możecie sobie wyobrazić moje szczęście. Byłam taka uchachana, że powiedział, iz jeszcze nikogo tak szczęśliwie nie zwalniał. Uściskaliśmy sobie grabę i z życzeniami dalszych sukcesów pożegnalismy sie serdecznie.

Tak więc teraz jestem bezrobotną osobą po 20 latach przepracowanych w banku. Co dalej, jesze nie wiem. Wiem tylko, że do banku już nie chcę, bo prawdę mówiąc lepiej teraz maja pracownicy Biedronki niz szeregowi pracownicy banków. Nawet pod względem finansowym. Wcale nie kituję.

Wzięłam kolejny zakręt w swoim życiu a co za nim zobaczę - okaże się.

Jeśli chodzi o moja dietę i wage to bez szaleństw. Były wzloty i upadki ale najwazniejsze, ze swój wynik zachowałam. Dziś jest 81,5 kg z tendencją in minus. Co jakis czas naoglądam sie programów typu chirurgia otyłości oraz poczytam Wasze pamietniki i to mnie motywuje.

Postaram się regularnie cos napisac, choc nie wiem czy to kogokolwiek interesuje, ale miło jest pisać do kogoś lub dla kogoś.

No dobra, dobra już kończę i lecę jakiś obiad sklecić. POZDRAWIAM

 

3 stycznia 2009 , Komentarze (2)

Tak jak się większość z nas spodziewała, nadszedł w końcu ten Nowy 2009 Rok. Wszyscy straszą nas kryzysami i tym, że w ogóle będzie ciężko, bla, bla, bla. Według mojej skromnej opinii, rodacy moi i krajanie MUSZĄ narzekać. Jak nie na gospodarkę, to na politykę, kończąc na Małyszu, który też ma kryzys. 
U mnie jak na razie braków nie widać, przeciwnie, przybyło. I tu jest pies pogrzebany. Zamiast zgubić te zwały tłuszczu, to przez ostatni miesiąc wyhodowałam sobie jeszcze większe. Nie wiem u licha co jest. Jak pisałam ostatnio, starałam się trzymać w karbach lecz zamiast tracić 1kg tygodniowo, to go nabierałam. Nie trudno się domyślić, że po 2 tyg. pękłam i przez te wszystkie święta, żarłam już wszystko co mi w łapy wpadło. Bilans jest taki, że przez miesiąc dowaliłam sobie 4 kilo. Aktualnie mam jakieś 84 kg. Jaki człowiek jest jednak głupi. Wiem z autopsji. Zawsze spierdzieli coś fajnego.
Ale koniec z ubolewaniem, do roboty się trzeba wziąć.
W święta dzwonił kuzyn z Niemiec i zaproponował nam wspólny wyjazd w Alpy na narty. Pod koniec marca na się to stać. Na nartach nie jeżdżę, ale od 20 lat pragnę się nauczyć. 3 lata temu skompletowałam sobie nawet sprzęt, ale kuźwa na tych Kaszubach to nawet zimy nie było. A jak już naśnieżyli na tydzień jakąś górkę to były dzikie tłumy jak w Markecie przed Swiętami. Mam nadzieję, że w tym roku uda mi sie zjechać parę razy, może nawet się nauczyć i może nawet się nie zabiję.  Jeśli chodzi o umiejętności reszty rodziny w nartowaniu, to sa one mniej więcej takie jak moje z tym, że
1. Mój mąż na mniejszą wyobraźnię ode mnie więc przypina narty i jedzie na łeb i szyję,
2. Moja nastoletnia córka, jak idzie z nartami na ramieniu to wygląda jakby to było jej naturalne środowisko, tak samo ma gdy już zapnie narty. Jedzie jakby się w nich urodziła.
3. Mój nastoleni syn w ogóle nie używa nart, bo woli snowboard. Pierwszy zjazd był niepewny, pewnie dlatego, że trasy nie znał, za drugim razem jechał jak stary.
4. Mój bardzo małoletni bo 3letni syn jeszcze nie widział górki z wyciągiem i na razie tak zostanie.
5 Ja oczywiście w tej klasyfikacji wyglądam najsłabiej ba, żałośnie bym powiedziała, bo nawet własne dzieci wstydzą się takiej pokraki, co całą górę pługiem jedzie 5 na h.
Ale się nie zniechęcam bo tak ja 20 lat temu, tak i teraz mam wielką ochotę nauczyć się jeździć, choćby miała to być ostatnia nauka w moim życiu.
Dlatego też muszę zrzucić parę kilo, bo na mnie to nie można nawet siły wypięcia nart ustawić, a i chudszemu łatwiej choćby pozbierać się po upadku.
Dobra lalki, idę spać
ACHA !!!!!!
WSZYSTKIEGO NAJCHUDSZEGO W NOWYM ROKU.

29 listopada 2008 , Skomentuj

Ja to jakaś nienormalna jestem. Za oknami buro i ponuro, że tylko usiąść i płakać a we mnie energia aż buzuje.
Pokłoniłam się nisko i pięknie przeprosiłam mojego orbitreka. Wybaczył, więc na niego wsiadłam. Włączyła sobie wesołą muzykę i w jej rytm zaczęłam kręcić. Najwpierw podniosły się tumany kurzu ale po chwili opadły. Te co połknęłam to wykaszlałam. Kręcę, sobie tak i podśpiewuję, aż minęło 21 minut. Mój dotychczasowy jednorazowy rekord wynosił 13 min. więc się zdziwiłam.
Teraz czuję się wspaniale, podniósł mi się poziom endorfin więc śpiewać będę do wieczora  a jutro przyjeżdża mój mężulek. Tez będzie fajnie.
Dziwne to wszystko, bo jak chudłam sobie spokojnie to w ogóle nie miałam siły, żeby ruszyć się z miejsca i z obrzydzeniem patrzyłam na moje sprzęty do ćwiczenia.

Waga niestety poszła ciut w górę, więc zmieniłam na pasku, bo przeciez kogo ja mam oszukiwać, Was?
Czysta hipokryzja. Nie zniechęca mnie to, bynajmniej.
Miłego łikendu i dietetycznego Wam życzę.

27 listopada 2008 , Komentarze (1)

Zazwyczaj narzekamy na trusne menstruacje i to jest jakby normalne. Ja miewam trudne owulacje. Przez cały dzień chodzę zgięta wpól, bo nie moge się wyprostować a jajniki mam wielkości arbuzów. Czuję się wtedy jak koń po westernie. Wczoraj miałam własnie taki dzień. Na szczęście następny będzie dopiero za miesiąc.
Martwi mnie trochę moja waga, ponieważ zamiast spadać to cholera jedna rośnie. Niezbyt dużo bo 20, 30 dag dziennie ale idzie w górę. Dziwne to, bo jem coraz mniej i naprawdę się pilnuję. Staram sie za to codziennie ćwiczyć te 8 minutówki na brzuch, ramiona i rozciąganie. Pocieszam się  że to figura mi się rzeźbi a tłuszcz zastępuja cięższe mięśnie. Ha, ha, ha....

25 listopada 2008 , Komentarze (2)

Właściwie to nie wiem po co tu dziś wlazłam. Nie za bardzo mam o czym pisać, samopoczucie jakieś bleee i w ogóle kupa jakaś. Mama moja miała do mnie przyjechać i jakoś cisza. Mamuśka to w ogóle jakaś dziwna się zrobiła jak owdowiała. Kiedyś to była kobieta z ikrą. Mama miała wzrost ok. 150 cm i 46 kg żywej wagi. Do tego oryginalną południową urodę, śniadą cerę (co jak pierwsze słońce zobaczy w kwietniu to do października chodzi opalona) i charakter chłopczycy. Laska jednym słowem. Jak przeszła na emeryturę to przyjeżdżała do mnie w poniedziałek i wracała do domu w piątek. Zajmowała się dziećmi i było fajnie. Miała jakiś cel a ja spokojną głowę w pracy. Tato też nie narzekał, bo był domatorem i nawet lubił sam w domciu być. Czasami też oczywiście przyjeżdżali razem, bo i tacie coś do roboty wynajdowaliśmy, jak to przy budującym się od 10 lat domu. Bardziej żeby czuł sie potrzebny i nie siedział sam w domu. Wszystko się zmieniło gdy tato zachorował. Rak płuc. Wtedy mama juz do mnie nie przyjeżdzała tylko zajmowała się ojcem. Na te wszystkie chemioterapie i naświetlania 3x w tygodniu dojeżdżali do AM w Gdańsku. Półtora roku walki z wiatrakami. Tato zmarł ostatnieg dnia maja 3 lata temu. Byłam wtedy w 2 m-cu ciąży. Mama straciła cel, przestała być potrzebna. Tato nie żył a ja siedziałam na zwolnieniu w domu, więc do dzieci tez nie musiała przyjeżdżać. Przytyła 20 kilo, postarzała się, przestała o siebie dbać. Nie chce jej sie do mnie przyjeżdżać bo, jak powiada, nie ma co robic. U siebie to chociaż z sąsiadkami pogada (faktycznie same wdowy prawie). Przejęła sposób życia mojego ojca. Raz na pół roku uda mi się ją namówić, żeby przyjechała na kilka dni, bo się dzieci dopominają babci. Najlepiej byłoby, żeby ją przywieźć ale ja jestem bez samochodu jak mój mąż jest w pracy a znów od autobusu nie jest tak daleko, bo kilometr zaledwie. Problem w tym, że babci po tym jak jej się przytyło, ciężko się ruszać. Od czasu do czasu jednak spacerek dobrzej jej zrobi. Chciałabym jakoś mamę zreaktywować, żeby do ludzi gdzieś poszła ale jakoś nie potrafię. Nie potrafię z mamą rozmawiać tak otwarcie i nakazywać jej coś tam (z góry wiem jaka będzie odpowiedź), taka różnica pokoleń. Mam wrażenie,że mama poddała się i myśli, że nic przyjemnego nie może jej już spotkać a ma dopiero 65 lat. Gdyby miała motywację to i zadbałaby o siebie. Taka to moja mama - zupełnie inna niz ja. Kiedys Wam o tym napisze.

24 listopada 2008 , Komentarze (1)

Znów dzis poniedziałek. Wszystko od nowa. Ten śnieg za oknem przypomniał mi, że święta wielkimi krokami się zbliżają. Następna niedziela już adwentowa. Skoro święta to i prezenty. U nas jest taka tradycja, że obdarowywuje się wszystkich. Dla dzieci juz zgrubsza wiem, natomiast nie wiem co dla dorosłych. Mam do kupienia prezenty dla teściów i szwagierki z rodziną. Co tu kupić ludziom, którzy już wszystko mają i nie zbankrutować przy tym? Oto jest pytanie! No nic, pomyśleć trzeba.
Jeśli chodzi o oschudzanie to jakiś kompletny klops.
Staram sie pilnować z żarciem, nie podjadam, pochłaniam mało, ba zaczęłam nawet ćwiczyć i co? Ano waga stoi. Myślałam, że zepsuta, bo wciąż tyle samo pokazuje ale nie, kazałam po kolei wszystkim na nią włazić i pokazuje dobrze. Jak tak dalej pójdzie to stracę motywację. O świeta Teresko!!!!
Jedna z Vitalijek podała linki do ćwiczeń 8 minutowych na brzuszki, nogi, ręce itd... Fajnie się to ćwiczy. Filmiki sa z You tube. Ćwiczenia nie są trudne i zanim sie obejrzę już jest koniec. Nie za bardzo człowiek po tym zmęczony ale czuję każdy mięsień. I OTO CHODZI !!!. Może ta waga z tego powodu stoi?

23 listopada 2008 , Komentarze (1)

Prawdziwa zima na wybrzeżu. Moje dzieci wyciągnęły narty ze strychu. Nie mogą się już doczekać. popukałam się tylko w głowę a moja córka na to: a jak juz nie będzie śniegu chę? No fakt przez dwa lata było tyle śniegu co kot napłakał. Na góry to mnie chyba nie stać w tym roku więc pozostaje nam pojeździć na naszych pagórkach we Wieżycy i Przywidzu. Na nasze umiejętności narciarskie to normalnie Kasprowy  ale zabawy jest co nie miara. Poza tym trening czyni mistrza. mam nadzieję, że w tym roku przyprószy i nauczę sie w końcu panować na nartami, bo do tej pory to odwrotnie raczej jest.

22 listopada 2008 , Skomentuj

Dziś nic mi się nie chce. Najchętniej poszłabym spać. Staram sie trzymac dietę i do obiadu jest wszystko dobrze. Kłopot zaczyna sie po południu. Niby jestem najedzona, bo zjadłam obiad ale jeszcze bym cos wciągnęła. Tak będzie do wieczora, więc żeby tego uniknąć walnełabym się spać. Niestety przy trójce dzieci to niemozliwe. Najlepiej będzie jak się czymś zajmę. Upiekę ciasto na przykład.
Byłam dziś u sąsiadki na kawie. Razem chodzimy na aerobik i wymieniamy doświadczeniami dietkowymi, choć kobieta jest o 16 lat ode mnie starsza. Ostatnio pija ona sok z surowej kapusty i mówi, że to pięknie oczyszcza i pomaga w odchudzaniu. Dziś mnie min poczęstowała. Nawet w smaku nienajgorszy, jak ktoś lubi kapustę na surowo, tylko mam wątpliwości co do jego skuteczności. Owszem założenia są jak najbardziej prawidłowe tyle tylko, że wydaje mi sie, iz ten sok to mieszanina wody z pestycydami i bardziej niz pomóc może zaszkodzić. Niedaleko mnie jest pole kapusty i mam okazję obserwować cały proces jej produkcji. Począwszy od nagnojenia pola (często z szamba) skończywszy na tych wszystkich opryskach na robale, na grzyby, nachwasty jednoliścienne, potem na dwuliścienne itp. Stąd moje wątpliwości. Z drugiej jednak strony wszystkie warzywa tak sie uprawia. O pomidorach nie wspomnę.

21 listopada 2008 , Komentarze (1)

Dziś spadł pierwszy  śnieg. Jak na tę porę roku, pogoda jest dziś piękna. Co prawda chłodno bo temp. oscyluje w okolicy zera i wieje trochę ale co chwila wychodzi piękne, wielkie słońce a zaraz potem radykalna zmiana i wali sniegiem, że świata nie widać. Mój nastrój dziś jak pogoda, czyli ok. Ten śnieg skłonił mnie do zastanowienia się nad zimowa garderobą i wysło miz że owszem mam się w co ubrać lecz na nogi to juz nie bardzo mam co włożyć. Owszem jakieś buty sportowe i krótkie ocieplane kozaczki stoja na strychu ale jak tu takie obuwie ubrac do eleganckiego płaszcza. Muszę Wam powiedzieć, iż lata biegania w dzinsach, kurtkach i traperach juz mi trochę zbrzydły i chciałabym ubierać się bardziej kobieco. Bardzo chętnie chodzę w spódnicach i sukienkach. Noszę kolorowe i wzorzyste rajstopy (no bo kto powiedział, że mogą je nosić kobiety z nogami długimi pow. 110 cm ) i nawet to nieźle wygląda. To moj mąż mnie do tego namówił i ośmielił. Mój wielki problem polega jednak na tym, iz mam dość grubą łydkę ok. 43 cm a móim wielkim marzeniem jest nosić piękne kozaki na obcasie, takie pod same kolano. No i tu jest pies pogrzebany: nie ma takich! Większość kozaczków w przystępnej cenie ma cholewkę o szerokości do 38 cm, a te które mają jakąś regulację wyglądaja jak nieprzymierzając ... walonki. Szukam takich bucików już drugi rok i kicha. Jedyna szansa to allegro, bo tam sprzedają buty z brytyjskiego importu, ale tak bez przymiarki trochę się boję? To tak mniej więcej jak ze stanikiem. Noszę rozmiar 75F i konia z rzędem temu kto znajdzie mi taki stanik u polskiego producenta w cenie do 40 zł, bo na więcej mnie nie stać. Tak więc przyjdzie mi obejść się smakiem a ucierpi na tym mocno kobnieca część mojej natury.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.