Pierwszy raz w życiu się w Tłusty Czwartek nie najadłam pączkami. Nie nażarłam się nimi. Nie napchałam się do wypęku. Nie mam zgagi po-pączkowej.
MAM CZOSNKOWO-CEBULOWO-KOPERKOWĄ. I MIĘSNĄ.
Wracając z poczty zaszłam do cukierni. Pooblizywałam się na widok szklanych lad pełnych pączków. Ten błyszczący lukier... Ta posypana skórka pomarańczowa, obiecująca słodkoowocowy wytrysk na podniebieniu.... Zadysponowałam trzy, dla się, dla synalka, dla Pana i Władcy. Gwoli tradycji. Wpadłam w popłoch, co prawda, na pytanie panienki zaladowej, czy mają być małe czy duże. Połknąwszy głodny ozór, co już mnie chciał w duży kanał wpuścić, zadysponowałam wielkopańsko - małe!
Dotarłam do domu. Zjadłam, nieomal nie dławiąc się z łakomstwa - jednego. Palce starannie z okruszków lukru wylizałam. Opuściłam kuchnię dostojnym kurcgalopkiem. I nie weszłam tam, póki oni nie wsysnęłi swoich.
A czemu byłam taka dzielna? Czemu mi się mojego smoka łakomstwa dało okiełznać?
Przyczyn było dwie.
Pierwsza. Zachęcający wynik na porannej wadze. Jak sobie pomyślałam, że każdego pączka należałoby odrabiać przez kilka dni... O NIE !!!
Druga. Wczoraj nasmażyliśmy ... kotletów mielonych. Znaczy ja przygotowałam mięsko i to, co do mięska. Cebulki, przyprawy, koperek, czosnek, imbir... Pan i Władca smażył. Bo ja nie bardzo potrafię, każde mięso przypalam.
Wczoraj zjadłam półtorej sztuki mielonej. Dzisiaj zjadłam dwa i pół mielonego. A przecież wieczór jeszcze wczesny... noc jeszcze nawet nie młoda, jeszcze jej nie ma. Więc może jeszcze?...
JA!
Ja !...
W Tłusty Czwartek ja zjadłam więcej mielonych niż pączków. Jeszcze sama sobie nie dowierzam...
W każdym bądź razie odbija mi się czosnkiem. Tym, z mielonych. W windzie się odbiło, ale akurat jechałam z tym przesympatycznym młodym Marokańczykiem i jego córeczką, on zwyczajny, nie zwrócił uwagi. I na poczcie, ale panienkę ode mnie dzieliła szyba. Powęszyła co prawda przez moment podejrzliwie, ale w stronę zaplecza. Na wszelki wypadek już dzisiaj nie wychodzę.
W lodówce jest cała wielka, już nie pełna po brzegi, salaterka mielonych....
nanuska6778
12 lutego 2010, 21:51Błyskac, może i błyska, alenie z zachwytu, raczej z rozbawienia:-) O tej 7.00 to ja tam jestem jedyna femina:-) U mnie też mielone klimaty, ale nie "mielone", tylko pieczony klops. Mniej roboty, mniej brudzenia, szybciej i też pycha:-)
uleczka44
11 lutego 2010, 23:17ostatnio na topie. Ja też je bardzo lubię. Pozdrawiam.
Krynia1952
11 lutego 2010, 21:29Witaj- ja też na jednym poprzestałam,a mielone z czosnkiem uwielbiam i obowiązkowo z majerankiem.:))