Dopiero teraz, w czerwcu, są ciepłe majowe deszcze. Gwałtowne burze majowe. Ciepła mokrość na ścieżkach rowerowych ulubionych. Najkrótsza moja trasa rowerowa liczy 22,3 km, ten codzienny "obowiązek czarownicowy", co ponadto, to moje - dla urody.
Więc ścieżką 4 kiloski od domu, potem przerwa na podjazdy mostu Siekierkowskiego i znowu tak samo. Tak samo - znaczy wspólny trakt pieszo-rowerowy. Część rowerowa jest ciemniejsza, czerwona, bordowa. Ciemne kolory akumuluja dodatnią temperaturę.
To okropne! Znaczy, ta ciepła wilgoć i te różnice temperatury podłoża. Momentami po prostu rzygać mi się chce!
Zwłaszcza późnym popołudniem.
Zwłaszcza przed-wieczorem
Zwłaszcza po burzy, po deszczu
Zwłaszcza w trakcie opadu.
Jesuuu.... to obrzydliwe.
Na ciemniejszą-cieplejszą część traktu pieszo rowerowego, dokładnie mówiąc, na to czerwone, po którym mkną rowery... wyłażą ślimaki. DUŻO slimaków. BARDZO DUŻO ślimaków.
Skorupkowe.
Małe skorupki i duże skorupki. Gatunki to są różne, a nie wiek oznaczające.
I bez_skorupkowe, te takie długie gołe, błeee
I JA JE PRZEJEŻDŻAM... !!!!
Rozsmarowuję oponkami po czerwonawej kostce brukowej!!! Skorupki miażdżone trzeszczą!!!! A te bez_skorupkowe tryskają!!!! takim glutem ślimakowym tryskają ...
4 dni temu, to był pierwszy wysyp miłości ślimakowej... to musiałam zejść z roweru i stałam na brzegu ścieżki targana suchymi torsjami. NIE DA RADY ICH OMINĄĆ!!! Na ścieżce rowerowej są całe stada!!! Nawet na piechotę nie dałoby rady przejść nie-uślimacznioną nogą. Żaden slalom nie pomoże...
Ślimaki nasze rodzime są z reguły obojnakami. Ale to nie przeszkadza im odczuwać pociągu, miłości, pożądania. W każdym bądź razie reagują jak opanowani miłosnym amokiem ludzie. Znaleźć się na dobrym terenie! Znaleźć partnera/rkę, kogokolwiek! I pieprzyć, pieprzyć - ile wlezie! Nieważne, że jakieś opony rowerowe obok mkną.
No, po prostu samobójcy z miłości.
Lat temu znacznych kilka... 5... może 8... a moze nawet 10. Gdy jeszcze jeździłam na synkowym srebrnym rowerze. Męskim, z rama. Och! bolesne wspomnienia, och!...
Gdy jeszcze Wał Miedzeszyński był niskim 80-letnim wałem nad wąską szosą. Gdy na jego koronie biegła... no, nie wypasiona ścieżka rowerowa, tylko koleiny. Takie, jak od wozu. Konnego. Polna droga po prostu. A pośrodku wyklepki, takie od kopyt. Wał, ten wał prawdziwy, przeciwpowodziowy, od mojego domu do swojego końca liczy 11,6 km. Wtedy, rekreacyjnie wykorzystywane było niecałe 4. Resztą jechali rowerowi zapaleńcy. Jak ja. Bo wyboje polnej drogi źle robią na całość pupy na rowerowym siodełku.
i...
gdy jeszcze... nie...
gdy zamieniliśmy bardzo_stary_i_bardzo_wysłużony tivi na nowy duży tivi. I on zaczął odbierać Discovery - Animal Planet. Oglądaliśmy z żarliwością neofitów. Wtedy akurat wiosną leciało kilka seriali o wężach. Mark O`Shea. Ten nieżyjący Australijczyk od krokodyli. I jakieś bardzo popularno-naukowe o rozwoju wążów i żmijów, brrr, o prehistorii, o neurotoksynach, bólu, zapaściach, gangrenach... Ciekawe i straszne.
I, jadąc kiedyś polną drogą na koronie wału przeciwpowodziowego, przejechałam zaskrońca. Albo padalca. Nie wiem, co. Takie duże, ciemne i poruszające sie tym szczególnym wężowym wiciem. bbbbrrr. Ale nie całego!!! Ogon mu tylko tylnym kołem przycięłam. I uciekłam.
Dojechałam do końca trasy. Zawróciłam. Do domu musiałam wrócić. Ale im bardziej zbliżałam się do tego miejsca, gdzie ten ogon... ze strachu oblewałam się zimnym i cuchnącym potem. Przed oczami miałam te wszystkie filmy... te hipotezy, że węże pamiętają. To wypluwanie połkniętych ofiar przez anakondy na znak pogardy. Te toksyny paraliżujące ukąszone ofiary. Te pytony czające się u wodopoju.
Rozpędziłam się na tej wyboistej drodze na wale. Wrzeszczałam. Cała czerwona. Stres! A gdy przejeżdżałam to miejsce "ogonowe" to nogi miałam podniesione ... chyba powyżej uszu...
No tak, to dawno.
Ale z rok temu był cykl o dinozaurach. Nowe techniki filmowe pozwalają wdzięczniej animować nie-żyjące i nie-istniejące gadzie stwory. Jak się opiekują młodymi. Jak polują. Jak zapamiętują. I jakie są cierpliwe, by cel osiągnąć. Jak pamiętają...
Ale ja .........
Ja wczoraj... w upale i wśród tłumów rowerowych... przejechałam ogonek jaszczurce. Takiej maleńkiej. Zielonej.
Nie zdążyła uciec.
Oczywiście..!.... Nagle przed oczami sceny z AnimalPlanet. Te myślące dinozaury. One się mszczą. Potrafią.
Chyba na dni najbliższe nie będę Wałem jeździła.
Tak sobie.
Tak, na wszelki wypadek
Vitaliowo
Wchłanianie ok. Nawet mimo lodów. I pysznych śmierdzących serów do szparagów na parze. I ananasa słodkiego. I pomidorowej na tłuściutkim rosole. P prostu liczę kalorie i wiem, kiedy przestać kłapać paszczą. I kiedy przestać drinki zasysać.
Waga całkiem ok. Pasek 56,4. Łagodne skoki od 56,2 do 56,8. Może być.
Aktywność fizyczna bardzo ok. I rower, w nadmiarze. I kije, w niedomiarze, ale są. Akrobatyki w parach bardzo mi brakuje, ale przyplątało mi się takie okropne, obrzydliwe, piekące, swędzące, bolące zakażenie, że wolę nie ryzykować. Jak się wyleczę, to nie omieszkam nadrobić. Obiecuję solennie. Sobie. I jemu.
Ach, jeszcze
Sprawdzone naukowo.
NIE puchnę od soli. Znaczy od nadużywania. Całe lata kocham sól. Odczuwam jej pragnienie. Mam gospodarkę elektrolitową po ojcu. Mam czasem potrzebę zjedzenia żywcem pól łyżeczki soli. Bez tego mam wrażenie, że umieram.
Zrobiłam experyment. Przez 3 dni nie soliłam. Tyle, co w pokarmach. Wczoraj posoliłam i masełko na kanapce i wędlinę na masełku. I zupkę. I szparagi.
I nic.
Dzisiaj nie spuchłam. Pierścionek zaręczynowy luźno się na palcu kręci. Waga ok.
A, naprawdę, chciałabym znać powód tego nagłego puchnięcia.
toperzyca
9 czerwca 2010, 15:52rety dopiero teraz przeczytałam o ślimakach....parę lat temu miałam fobię..nie mogłam nadepnać na żadne, dosłownie żadne ośliżgłe paskudztwo...nie to, że się brzydziłam...ot tak nie miałam serca i ten wyolbrzymiony plask w głowie...zdarzyło się że na uczelnię się parę h spóźniłam bo nie mogłam przejśc po robalach (a te lubiły pod domem rodziców po deszczu na aleję lipową wylegać...blokując mi drogę)...straszne te wspomnienia...i żałoba po ślimaku...którego brutalnie solą zamordowałam (źli ludzie kazali je na ogrodzie solą traktować)...pozdrawiam i więccej takich opowieściiii...czytam z zapartym tchem :)
Ciupek
8 czerwca 2010, 14:58Zdaje się, że to na Myśliwieckiej jest, w siedzibie studia imienia Osieckiej aleeeeee. Taki ze mnie Warszawiak jak i z Krakusa więc mogę się mylić z tą nazwą ulicy.
haanyz
8 czerwca 2010, 12:42Ty jednak kochana jestes! Wszytsko ok, nawet coraz lepiej, tylko to slonce wyciaga na taras, a nie przed komputer;-)))))
monimoni27
7 czerwca 2010, 21:56po przeczytaniu Cię, kolejny raz poczułam skórkę gęsią na ciele mym, bo kolejny raz coś, o czym piszesz dotyczy mnie. Ja panicznie boję się węży. Przytomność tracę, gdy zobaczę na oczki. Gady wszelkie i płazy też mi są wstrętne, choć kocham i szanuję życie i świat przyrody. Tej dziś i tej prehistorycznej. A do kompletu - ruchawki w parach też nie zapodaję, nadrobić bym chciała, tylko u mnie przyczyny inne niż u Cię. Ale to już temat nie na publikę. Przytulam i brak mi Ciebie w tym kontakcie specyficznym, naszym - ale posłodziłam, nie rzygaj, ja szczerze.
Emwuwu
7 czerwca 2010, 18:54temu spacerowałem po 'kruszonce" ślimakowej na cmentarzu (nomen omen). Byłe zrobić porządek na grobie ojca (bo jutro jakaś oficjalna delegacja ma być i mama prosiła o natychmiastową pomoc:)). Wszędzie porosła dokoła trawa i krzaczory. Wyrywałem, usuwałem itp co chwila czując pod trampkiem...trchaaak, i trchaaak i trchaaak:)) Fuju! A ten łabędź to mnie zaskoczył. Robił do nas cztery podejścia i musiałem go zdźielić wiosłem bo już prawie na głowie mi siedział. Rzumiem, że pewnie bronił gniazda ale my nie wykonaliśmy żadnego ruchu w jego kierunku, płynęliśmy spokojnie itp SzoK!:)) Potem kumpel mnie oświecił , że nawet w opisie trasy było napisane aby uważać bo w jednym miejscu jest taki agresor!:))
kitkatka
7 czerwca 2010, 00:32Ty musisz pisać o takich obrzydlistwach? Węże, jaszczurki, ślimaki. Te bez skorupki to fobia z mojego dzieciństwa. Taki czarny, ogromny wyszedł na ścieżkę przedemną jak miałam ze 4 lata i darłam się, że żmija lezie. A moi durni rodzice stali kilka metrów dalej i śmiali się ze mnie. Jak zaczęłam się dusić ze strachu to raczyli zareagować i zabrać mnie stamtąd. Do końca życia tej ohydy nie zapomnę. A padalców było pełno wieczorami w Pionkach - przełaziły przez ulicę i pełzały do strumyka. Co to za durnoctwo żeby jaszczurka nie miała nóg i pełzała jak wąż. Zaskroniec jest pod ścisła ochroną i należy go czcić i szanować. Wał miedzeszyński zamknęli dla ruchu bo ma znowu straszyć wielka woda. Pozdrówka
tereza
6 czerwca 2010, 23:27rozgościły się na działce,przeważnie te bez skorupek,ohydne! Pozdrawiam serdecznie........
skorpionela
6 czerwca 2010, 22:10szczerze nienawidzę, z obserwacji i opowiadań wynika że są wszędzie. Fe...i podobno sposobu na nie , nie ma. Ale Ty się nie bój przy prędkościach które osiągasz nie mają szans Cię dopaść.
pinia0
6 czerwca 2010, 21:25Jola ja jeżdżę obecnie na żabiej trasie, kapa na maxa!!!! Ale dobrze,że jestem na rowerze, na pieszo zgon na miejscu ;)
kamilaph
6 czerwca 2010, 21:16te bezskorupkowe nazwane zostały przez moje dziecię bezdomnymi, u nas też plaga wszelakich, one kochają taką pogodę...
sezamek68
6 czerwca 2010, 19:21na temat pamiętliwości dinozaurów jaszczurków i wężów.Wiem tylko,że kawka nie wybacza.W dodatku plotkuje i donosi.Jak zrobisz kuku kawce albo kawkowemu dziecku to będą o tym wiedziały wszystkie kawcze ciotki i kuzynostwo ptasie przez dwa pokolenia chyba albo i dalej.Na szczęście jeśli zrobisz onym tzw dobry uczynek to działa tak samo.Kiedyś uratowałam kawcze dziecko.Mam teraz chody na całym Powiślu.:-) Nie skrzeczą na mnie ani nie tłuką orzechami szyb samochodu .Zakoleguj się z jakąś kawką w ramach odkupienia win i będzie ok.A na rozdyźdywanie ślimaków bezskorupkowych masz moje błogosławieństwo.Może pojeździsz kiedyś po moim ogródku ?Te france zjadają kilogramową cukinię przez jedną noc!!!! ps.komp "się robi" u zaprzyjaźnionego dziecka-jest szansa ,że odpali.Kciuki trzymaj.
baja1953
6 czerwca 2010, 18:53Jola!! Ty się opamiętaj!! Ty tak nie morduj tych biednych stworzonek!! Ja tam nie wiem, czemu masz taki wysyp ślimaków w stolicy...W moim Jarocinie ślimaki zdarzają się pojedyncze, ale ja je podnoszę i z uszanowaniem przekładam na trawę...Żadnych masowych aktów samobójczych nie widzę....Gratuluję tempa ok 20 km/h...Moje tempo to zazwyczaj 15-16 km/h..W terenie urozmaiconym, takim co to i górka i dołek i podjazd i zjazd....... Pozdrawiam:)
MalaPerelka
6 czerwca 2010, 18:11A wiesz, że jaszczurki zrzucają ogony ??? Ta jaszczurka dalej sobie żyje.