Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Drogi Wojowników


Poniżej chcę przedstawić Wam jedno z moich opowiadań. Powstało ono w 2005 roku pod impulsem długich rozmów i dyskusji jakie przeprowadziłem z kolegą z którym skontaktowałem się przez gg po wielu latach od naszego ostatniego spotkania. Była to dyskusja na temat dróg życiowych jakie wybraliśmy. Opowiadanie to stało się pretekstem do serii opowiadań pisanych przez nas na przemian. Potem na ich podstawie kolega zaczął tworzyć świat fantasy. Dziś pierwsze opowiadanie - może kiedyś następne.

"Drogi Wojowników I"
Sheng

Dawno, dawno temu żyło sobie dwóch wojowników: Czarna Pantera i Zielony Smok. Obaj młodzi dzielni i gotowi do końca życia kroczyć drogą wojownika. Wiele walk stoczyli ramię przy ramieniu, pokonując różnych wrogów. Wiele też nocy razem przebiesiadowali. Nadszedł jednak czas, kiedy ich drogi się rozeszły. Wiele lat minęło, nie spotkali się ni razu, na wielu rozstajach wybierali różne drogi. Wiele bestii pokonali i sporo ran otrzymali.

 

Pantera był nieustępliwy, kroczył prosto ku wyznaczonemu celowi, wyrąbując sobie drogę wśród przeszkód swoim dwuręcznym toporem. Nic nie było w stanie go powstrzymać, z obranego kursu nigdy nie zbaczał, zdobywając sławę i potęgę. Jego drakkar na falach życia płynął zawsze z góry określonym kursem, wbrew wiatrom falom i wszelkim innym przeciwnościom.

 

Zaprzeczeniem Pantery był Smok.
Smok starał się omijać przeszkody, szukał słabych punktów bestii i potworów --- niezwykle rzadko atakował frontalnie. Założył rodzinę i wspólnie kroczyli naprzód. Siedząc wraz ze swą rodziną w niewielkiej łódce na falach życia płyneli zaledwie zgrubsza w kierunku, który obrał Smok. Często pozwalał się falom i wiatrom nieść w nieznane, ufny w mądrość dawnych mędrców i opiekę boską.

 

Wśród wielu przygód obaj znaleźli magiczne kamienie spotkania. Pozwalały one na kontakt między ich posiadaczami. Stało się tak iż któregoś razu nawiązali ze sobą kontakt. Uradowali się oboje. Mimo wielu lat i hektolitrów przelanej krwi pokonanych potworów, rozmawiali jakby ledwie dzień wcześniej skończyli wspólne biesiadowanie.

 

Poczęli się dzielić swoimi historiami życia i chwalić osiągnięciami. Pantera roztaczał przed Smokiem wizję długiego pasma zwycięstw, wolności i niezależności, sławy i bogactwa. Smok słuchał z uwagą, ciesząc się sukcesami przyjaciela. Jego osiągnięciami była żona i dzieci. Pantera nie potrafił tego zrozumieć. Uważał to za ograniczanie się i bezsens. Zarzucał Smokowi porzucenie drogi wojownika, osiedlenie się gdzieś na polance obok drogi wojowników i zaprzepaszczenie szansy na bycie kimś takim jak on - Pantera.

 

Smok jednak niczego nie żałował i uważał, że kroczy drogą wojownika bardziej niż kiedykolwiek. Rozumiał przyjaciela i jego drogę, nie potrafił jednak pojąć dlaczego Pantera nie rozumie drogi, którą on obrał. Dyskusje między przyjaciółmi trwały czasami godzinami, aż magiczne kamienie stawały się gorące. Smok rozumiał Panterę (choć sądził w duchu, że Pantera wybrał łatwiejszą drogę, a ten ostatni sądził, że Smok go nie rozumie), Pantera nie potrafił (albo nie chciał) zrozumieć Smoka.

 

Pewnego razu Pantera wyruszył przeciwko kolejnej bestii. Dokładnie skalkulował ryzyko, zebrał mnóstwo informacji na temat wroga i dobrał odpowiedni ekwipunek. Zawsze tak robił. Ruszył w góry, w ślad za bestią. W ślad za Panterą ruszyła gawiedź. Uwielbiali swego bohatera, a on uwielbiał ich. Wszystko szło zgodnie z planem spotkał bestię tam gdzie podejrzewał, że ją spotka. Walka była krótka. Bestia nie mogła niczym zaskoczyć Pantery - on miał przygotowaną odpowiedź na każdy manewr swojego wroga. Kilka uderzeń topora i bestia z rozłupanym łbem legła u stóp odzianego w błyszczącą zbroję, dzierżącego w rękach wspaniały topór dwuręczny Pantery. Jeszcze raz spojrzał na pokonaną bestię, poczym poszedł usiąść sobie na kamieniu, by chwilę odpocząć.

 

Uwielbiał te chwile tuż po walce, zadowolenie, poczucie spełnienia i oczekiwanie na wielbicieli, którzy powinni lada chwila się pojawić, by sławić jego czyny.
W między czasie postanowił popatrzeć na Dolinę Beznadzieji, gdzie tłumy ludzi szły naprzód owczym pędem, nie mając zupełnie pojęcia dokąd zmierzają, marząc o tym by stać się takimi jak Pantera, ale nie robiący zupełnie nic by to marzenie spełnić.

 

W pewnej chwili z gór po przeciwnej stronie doliny Pantera usłyszał ryk mrożący krew w żyłach. Szybko sięgnął po swoją magiczną lunetę. Niemal natychmiast zlokalizował demona, który ten ryk wydał, był wielki i okropny. Był to demon z którym Pantera miał nadzieję nigdy się nie mierzyć. Nie mieścił się w jego marginesie ryzyka, był zbyt potężny - bał się go. Potwór jednak był niespokojny mimo swojej niewątpliwej potęgi, jakby kogoś szukał. Pantera rozejrzał się po okolicy demona. w krzakach nad urwiskiem zobaczył czającą się postać.
Był to człowiek misiowatej postury, odziany w łachmany i uzbrojony w dębowy drąg.
- Cholerny kretyn samobójca - pomyślał.
On we wspaniałej zbroi i uzbrojony po zęby nie miałby odwagi stanąć przeciw demonowi, a tu taki patałach chciał się z nim mierzyć, dzierżąc tylko byle kij.
- idiota - pomyślał.

 

W dodatku to nie był potwór przeznaczony dla człowieka z kijem. Po wielu latach walk z różnymi bestiami, potrafił to rozpoznać --- ten demon miał rozerwać na strzępy kogoś innego. Potwory miały to do siebie, że każdy był dla kogoś przeznaczony, a tylko niewielka ilość potworów wędrownych nie miała swego przeznaczonego przeciwnika i była gotowa walczyć z każdym, kto był na tyle odważny by podjąć ich wyzwanie.

 

Tymczasem człowiek w łachmanach skradał się powoli. Jego twarz była pełna skupienia i determinacji. Zaszedł niepostrzeżenie demona z boku i wyskoczył uderzając go kijem pod kolanem obrzydliwej łapy. Cios ten najwyraźniej nie wywarł żadnego wrażenia na olbrzymiej bestii. Pantera patrzył z satysfakcją - jego przewidywania się sprawdzały.
Tymczasem demon chciał chwycić swojego napastnika. Łachmaniarz mimo wyglądu misia okazał się bardzo sprawny w unikaniu łapsk demona. Unikał i atakował. Ataki mężczyzny jednak nie przynosiły efektu za to demon już kilka razy zdołał drasnąć swoimi szponami szaleńca. Krew ciekła z rozoranego ciała. Łachmaniarz jednak nie dawał za wygraną. Ciąglę prowokował demona do walki jednocześnie atakując kijem w różne miejsca bestii, uciekając w las, by po chwili wrócić z okrzykiem, przemykając między nogami demona i atakując.

 

Ten szaleniec coraz bardziej intrygował Panterę. Walka trwała bardzo długo a Pantera patrzył na nią z coraz większym zdziwieniem.

 

Powoli demon poczynał się męczyć, szaleniec nie dawał mu jednak odpocząć krążąc wokół niego jak natrętna mucha. Widać było, że sam ma już dość, ale nie ustępował ciągle nękał bestię. W pewnej chwili wracając z kolejnej ucieczki do lasu mężczyna wskoczył na kolano demona, odbił się od niego i z wyskoku uderzył kijem bestię w łeb - bestia zaryczała wstrząsneła łbem ale nie padła.

 

Pantera nie podejrzewał, żeby kij był w stanie pokonać tak potężnego demona - dziwiło go, że szaleńcowi udawało się tak długo przeżyć w starciu z demonem. Mężczyzna jednak uważał inaczej.

 

Wylądował po wyskoku i kiedy demon chciał go złapać, niezbyt silnie pchnął go w tors, po czym odskoczył do tyłu. Kolano w które na początku walki demon dostał uderzenie ugięło się. Demon ze zdziwieniem popatrzył na niemoc swojej nogi. Potem kolejne części ciała bestii zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Demon padł kilka centymetrów od Łachmaniarza z kijem. Ten pogroził demonowi jak niegrzecznemu dziecku i uśmiechnął się. Oczy bestii zaszły mgłą.

 

Pantera był w szoku.
- Jak to się stało? dlaczego?
W tej chwili z pobliskich krzaków wybiegła kobieta i chłopiec z dziewczynką, wtulili się w mężczyznę ten westchnął głęboko, jego twarz się rozluźniła, przez moment wyglądała jak twarz 80-letniego mędrca, a potem stała się twarzą pogodnego papcia.

 

Pantera opuścił lunetę.
- Ten demon miał rozerwać na strzępy dziewczynkę!!! To był demon dziewczynki!!! - kołatało mu się po głowie
- To był jej demon!!!.

 

Zrozumiał


Smok po kolejnej walce poszedł do pobliskiego strumienia. Szybko opatrzył rany, zmył bitewny kurz i znój. Przebrał się i wrócił do rodziny, jakby przed chwilą był na spacerze, a nie toczył śmiertelnego pojedynku, którego wcale toczyć nie musiał i na który nie był przygotowany.

Razem z dziećmi bawił się i przystrajał gałązkami łeb pokonanej bestii. Jedyny ślad po tym co przed chwilą się wydarzyło był wyraz bólu przebiegający po jego twarzy przy gwałtowniejszych ruchach, podczas zabawy. Żona Smoka patrzyła na niego z miłością, gotowa podjąć się w każdej chwili podobnego wyzwania.


 

  • wesolymis

    wesolymis

    12 lipca 2010, 19:37

    Całkiem fajne to opowiadanie :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.