Czwartek? Mocno się zastanawiałam jaki dziś dzień mamy...gdzieś mi się pogubiły dni.
Zaczynam przygotowania do wyjazdu, ma być super pogoda, słońce. I już nie mam koncepcji co ubrać : kurtkę na narty (bo ma kaptur, jest ciepła, przeciwdeszczowa), czy polar (1 blisko ciała, 2gi 4 rozmiary za duży, na wierzch), adidasy, czy buty do trekkingu...gdyby to było lato - a tak sama nie wiem. No i prowiant ? Na dwa dni, bo w schronisku mamy obiadokolację i śniadanie. Na drogę i chodzenie trzeba wziąć żarcie. I co w taki razie : bułki z serem, czy moze ze 2 chleby krojone, paczkę kabanosów, jakiś ser w plasterkach, batony zbozowe, snikersy?
Niby fajnie, cieszę się na wyjazd, ale przygotowania ....masakra, jak dziecko we mgle.
Nie wiem dlaczego, ale po dzisiejszej konserwacji vitalii wcięło moje fotki tatoo. Gdyby ktoś chciał go zobaczyć to foty są w galerii (ale sie lansuję, no no). Mam już projekt na 2gą łopatkę i na nadgarstek. tatuaże wciagają, na wiosnę robie natępny. Zapewne ktoś zapyta po co ? Nie mam logicznej odpowiedzi, po prostu złapałam bakcyla, czuję że chce kolejne...Zawsze byłam zafiksowana na tatuaż, powstrzymywał mnie tylko strach przed bólem. teraz strach zniknął, droga otwarta.
Wczoraj oczywiście nie ćwiczyłam, znów zległam w fotelu z kubkiem kawy. Na moje usprawiedliwienie dodam tylko tyle : wolna chata. Ni PiW, ni dziecka...Tylko ja i Zuzka. W tak zwanym międzyczasie zrobiłam i wywiesiłam pranie, upiekłam kurczaka na dzisiejszy obiad, pomaszerowałam na rynek i do sklepu. I to tyle z ćwiczeń ruchowych. Zległam około 21 : 30, kiedy tylko zamknęły się drzwi od łazienki za PiW, nie przeszkadzał mi właczony TV i odgłosy pluskania za ścianą...Otworzyłam oczy tylko na chwilę, gdy PiW wszedł do sypialni, wstałam i załozyłam skarpetki, po czym zasnęłam. No żal. Nie mam już sił do siebie. Co ja mam z tym spaniem? Wogóle było mi cholernie zimno w nogi...Marznę w pracy, marznę w domu...zaczyna się. Nienawidzę zimna.
Jadłospis mój jest nudny jak flaki z olejem. Znów zaczyna się zgaga, więc kończę controloc, który zapisał mi doctor G. I znów pewnie go nawiedzę, a on znów na mój widok trzaśnie maskę.
Tradycyjnie, dziś na śniadanie zjadłam owsiankę, popiłam kawą z mlekiem.
II - płatki fitella z truskawkami, banan, serek danio, herbata
lunch/obiad - kurczak pieczony na butelce, marchewka z groszkiem, Kubuś żółty
przekąska - jabłko prażone z cynamonem, lub deser płatkowo-owocowo-jogurtowy
kolacja - sałatka z pomidorów, plaster szynki, ser pleśnowy - 3 trójkąciki
Ruchu poza spacerem do sklepu i na pocztę ( a jest to długość 1 przystanku) nie planuję. Jestem po prostu leniwa. Zresztą nachodzę się w Krapaczu : spod Wanga idziemy szlakiem schronisk ( Samotnia, strzecha akademicka ) do Domu Śląskiego. Rano po sniadaniu wejście na Snieżkę, i zejscie przez Sowią do Karpacza. Plan wyśrubowany, ciekawe czy będzie czas zakupić oscypki.