Zobaczymy jak będzie, jak uda mi się wrócić do obiadu o 16.30. Może wtedy jakaś przekąska lub kolacja wpadnie do brzucha...
Ostatnie treningi udaje mi się zrobić, bo pogoda pozwala aczkolwiek po wczorajszym rowerze wróciłam wściekła (oby tylko w przenośni) Kiedy wyjeżdzałam z lasu na drogę z domkami jednorodzinnymi zobaczyłam niedużego kundla. Boję się psów bez smyczy i kagańca zwłaszcza, że trudno nie zauważyć ich niechęci do rowerzystów, więc dusza szepnęła "wracaj do lasu i na około do domu" ale to wydłużyłoby jazdę o 15 minut, więc mówię duszy "daj spokój to tylko piesek, przejedźmy obok" Ale oko zauważyło następnego kundla i dusza już wyraźnie powiedziała "zawróć póki jeszcze czas" ale drugie oko dostrzegło starszego człowieka za tymi psami, więc mówię tej mojej duszy "widzisz, nie panikuj, jest Pańcio i pieskami się zajmie..." I wyjechałam z lasu. I zanim zobaczyłam, że za Pańciem jest jeszcze kilka kundelków i Pańcio się z nimi nie bawi tylko raczej się od nich ogania pieseczki zwróciły na mnie uwagę. Zawrócić się nie dało, bo wąska ścieżka z tego lasu wyprowadza, więc mówię duszy "damy radę przejechać, bo zsiadać z roweru i zawracać to chyba nie najlepszy pomysł" dusza wrzeszczy "im dalej, tym lepiej - nie podjeżdżaj tylko zawracaj ino mig" a ja duszy nie posłuchałam...
I teraz się martwię, czy ta rana i siniak co je mam na łydce to mi wścieklicę zapewnią czy też nie...
Dziś tamtędy nie jadę to pewne. Zadzwoniłam do straży ale im nie ufam, bo pewnie woleli staruszkę handlującą jajkami przegonić niż sforę wściekłych psów...