Jak to rozumiecie: "walka z czasem"?
Że tak się śpieszę, pędzę, trudzę?
Nie, zupełnie nie tak: po prostu czas nie daje mi się złapać. Ucieka.
Planuję i nic...robię co innego.
Ciągle nie mam pór na posiłki, na gimnastykę.
Śpię wtedy, kiedy mogę, a nie kiedy bym chciała.
Nie mogę opanować tego czasowego zamętu, bo... życie z zegarkiem w ręku jakoś mnie przeraża....
Ale nie chudnę w chaosie, choć nie tak dużo jem.
Więc może w końcu ustalę te pory?