Kolejne pomiary wypadły bardzo korzystnie: 1,2 kg mniej przez tydzień. Obawiam się, że aż za. Rozbestwię się i potem będzie problem. A wcale taka grzeczna nie byłam, bo nawet wam się nie przyznałam, ile pączków wyprodukowanych przez teściową pochłonęłam w poniedziałek. Dziś też się nie przyznam.
Mimo tych pączków, mam jednak wrażenie, że coś mi się w główce na dobre tory poprzestawiało. Nie pochłaniam już wszystkiego jak leci. Jak mam zjeść coś niedietetycznego, to przynajmniej niech mi to sprawi jak największą przyjemność. Coraz częściej pojawia się w momencie pochłaniania myśl: czy warto? Czy zjedzenie tego sprawi mi więcej radości niż środowe zmniejszone pomiary?
No i ruch!!! Znowu rowerkuję, chociaż zaczęłam zbyt ostro i kolanko potraktowało mnie trochę odmownie. Tym razem nie był to pretekst do zaprzestania, ino zmniejszenia dystansu do rozsądnych rozmiarów.
Wczoraj był dzień bezrowerkowy, ale za to basenowałam i to obficie. Książę małżonek widział po raz pierwszy, jak pływam kraulem i był w szoku. Fakt, że jestem w stanie przepłynąć 50 m i muszę odpocząć żabką, ale podobno wygląda to nieźle, a same wiecie, jak bardzo właśnie wygląd się liczy.
Dziś również basen zaliczę, a ponieważ kolanko ma się lepiej to i może popedalić zdążę.
No cóż ferie, a ja nie mam czasu...
stanpis1
23 stycznia 2013, 14:11Czyli brawo i dalej do przodu.
asyku
23 stycznia 2013, 09:48no pięknie!!!!!ja aż się boję ,ale mam dobre myśli ...może w piątek się zważę???pozdrawiam i trzymam kciuki:)
nagietkadietka
23 stycznia 2013, 07:39gratuluje :))) Miłego dnia