Wczoraj wróciliśmy.
Pierwsze co zrobiłam to się zważyłam, tak jak myślałam przytyłam.
Waga pokazała 103,4 kg jakby nie patrzeć to kilogram na + ale ważyłam się po śniadaniu w ubraniach, jednakże to żadne usprawiedliwienie...
Popłynęłam w tym tygodniu z jedzeniem.
Był grill, impreza u znajomych, urodziny Męża, obiadki teściowej, troszkę alkoholu. Moja wina!
Nikt mi go do ust nie wkładał... nie jadłam jakiś mega dużych ilości ale mało tego też nie było, a poza tym dziubało się coś cały dzień...
No cóż nie zamierzam się nad sobą użalać, tylko wziąć się do działania w tym tygodniu.
Jutro szwagierka już wylatuje, mąż idzie do pracy także będę zdana na siebie, swoje jedzenia i gotowanie.
Uciekam Kochani!
do usłyszenia :)
BiBuBa
5 czerwca 2013, 14:07:) to do dzieła :) U mnie się wypogodziło po 24 dniach ulewnych w końcu słonko :) ja średnio przepadam nawet za marszobiegami bo moje stopy na tym bardzo cierpią. Ale jakoś wytrzymam te 17 dni :)
Mrs.Seal
4 czerwca 2013, 16:29no ja też mam problem z utrzymaniem diety jak tylko coś mnie z rytmu wybija :)
therock
4 czerwca 2013, 00:39To wina teściowej :P
tatarata1989
3 czerwca 2013, 19:41Spokojnie kochana,kilogram to pikus,zaraz zrzucisz bo szybciorem Ci to idzie,a male wpadeczki moga sie czasem zdarzyc
MilkaG
3 czerwca 2013, 19:01Ja też na wyjazdach zawsze zjadam więcej niż powinnam, dom jest najlepszym miejscem do trzymania diety.
pronovias
3 czerwca 2013, 18:23odrobisz te nadprogramowe dekagramy :) trzymam kciuki