Zgodnie z planem wybrałam się wczoraj z młodym na basen. Pierwszy raz od kiedy dowiedziałam się, że w moim brzuszku ktoś mieszka. I muszę się przyznać, że zupełnie nie wiedziałam co tam robić:). Do tej pory zawsze przepływałam 30-40 basenów, zjeżdżałam z młodym ze wszystkich możliwych zjeżdżalni (nie lubię tego za bardzo, ale moja latorośl zaczęła twierdzić, że ze mną to jest drętwo), szłam na saunę na pół godziny i wskakiwałam do jacuzzi. Tym razem chciałam tych basenów przepłynąć trochę mniej, ale skończyło się na okrągłym zerze, bo tory okupowały jakieś dzieciaki. Pluskałam się więc w basenie rekreacyjnym i próbowałam wymyślić coś co będzie przyjemne i nie będę się tego bała:). Na początek metodą prób i błędów wykluczyłam różne masaże wodne, bo przypomniałam sobie, że przeczytałam gdzieś, że mogą powodować skurcze macicy. Zostały ewentualnie te, w których woda leci z góry. Moje ukochane jacuzzi odpadło z założenia, bo nie dość, że masaże, to jeszcze woda za ciepła. Zjeżdżalnie też jakieś za gwałtowne. Zjechałam wprawdzie 3 razy, ale w takim tempie, że się zaczęłam zastanawiać, czy nie pomyślą, że utknęłam i nie wezwą jakiegoś helikoptera, żeby mnie wyciągać. Zostało mi ściganie się z młodym w rzece pod prąd i rzucanie się na mikrofale. No nic, przyzwyczaję się jakoś z czasem i wypracuję nową rutynę:).
Myślałam wczoraj, że się obżeram strasznie, ale ze wszystkich szacunków (a zaokrąglam raczej w górę) wyszło mi 1761 kcal.
Śniadanie: Paluszki śląskie (1,5 sztuki), 2 kromki chleba razowego, plasterek sera, warzywa, musztarda, chrzan, keczup. Razem 545 kcal.
Drugie śniadanie: Kanapki. 335 kcal
Inne: Tofinek, kawa z syropem kokosowym i śmietanką, herbata z cukrem, 2 ciasteczka belvita. Razem 581 kcal.
Obiad: Rosół z mięsem z indyka i makaronem. Około 300 kcal