Hej!
Znowu długo nie pisałam, no i muszę to naprawić, więc teraz
dam malutki wpis. Dziś króciutko, bo jakoś niespecjalnie dużo nowego działo się
u mnie. Zapasów słodyczy coraz bardziej
się pozbywam, dzięki „pomocy” mojej najbliższej rodzinki. Pomysł jest banalnie
prosty. Po prostu otwieram jakąś słodycz, częstuję wszystkich i proponuję
jeszcze kolejny kawałeczek, a sama jem malutko i innym mówię, jak to dużo
słodkiego już zjadłam. Moja rodzinka uwielbia słodycze, to zazwyczaj nie
odmawia. Ja
też lubię słodycze, nie będę kłamać, że nie. No, ale tych świątecznych
smakołyków miałam stanowczo za dużo. Całe szczęście, że już mi nie za wiele
pozostała (niecała duża czekolada Milka z toffi i orzechami, jedna mała
czekolada Milka Oreo i jakaś inna mała z orzechami plus Merci). Mam nadzieję,
że do końca stycznia pozbędę się tego zapasiku. Za tydzień mamy gości, wiec być
może podsunę jakąś czekoladę do kawy. Wiem, że może to jest trochę złośliwe,
ale działa. J W
lutym niestety znów zacznie się mały wysyp słodyczy (mam urodziny) i znowu
pewnie zastosuję moją metodę, która jest niebywale skuteczna.
Poza tymi malutkimi odstępstwami dietetycznymi, trzymam się
zdrowego odżywiania, 4-5 razy dziennie. No i o ćwiczeniach nie zapomniałam – również
4-5 razy w tygodniu. Ostatnio znów zmieniłam ćwiczenia,
bym się za bardzo nie przyzwyczaiła do wcześniejszych. Zumbę po prostu
pokochałam. Jest milion razy lepsza i fajniejsza niż jakiekolwiek inne
ćwiczenia. Na początku nie byłam przekonana, czy dam sobie radę, ale tak się
wciągnęłam, że po zakończeniu „zumbowania” jednego dnia już myślę o kolejnych treningach. Poza tą zumbą
dodatkowo ćwiczę też z Mel B (obecnie ćwiczenia na plecy i klatkę piersiową) i
jeszcze jakiś ok. 20-minutowy aerobik z youtuba. Razem z rozgrzewką i rozciąganiem
zajmuje mi to prawie 2 godziny. I daje sobie świetnie radę, po ćwiczeniach
jestem strasznie zmęczona, ale i zadowolona.
Zima trwa w najlepsze, nieraz trochę dziwna, raz jest śnieg, raz nie ma. A dla mnie i tak to wszystko jedno, bo jest mi non stop zimno. W praktyce wygląda to tak, że mimo ciepłych ubrań, które zakładam, jak wychodzę z domu, to i tak strasznie marznę. Marznę dosłownie od wewnątrz, nie mówiąc już o zmarzniętych dłoniach (które niekiedy mimo grubych rękawiczek stają się czerwone, niekiedy aż sine) i stopach (często sztywne z zimna, niekiedy aż bolą). W domu jest trochę lepiej. Niby wszystkim jest ciepło, nie narzekają z jednym wyjątkiem (czyli moją osobą). Ciepła bluzka, jeden sweter, drugi sweter, ciepłe, ocieplane spodnie, skarpety, na noc ciepła, gruba piżama plus skarpety. A i tak ręce i stopy mam non stop zimne. Sama już nie wiem, może mam jakieś problemy z krążeniem. To trwa przez ponad pół roku (od późnej jesieni do czasu gdy wiosna się zacznie i to porządnie). To dobrze, że nie mam tak przez cały rok, bo inaczej bym zwariowała. Muszę jakoś przetrzymać tę paskudną zimę. Na razie tylko korzystam z domowych sposobów – ciepła odzież, ciepłe napoje. Cóż począć – takie życie zmarzlucha.
I tą małą przyjemną informacją kończę na dziś. Pozdrawiam Was i życzę ciepła mimo tej zimy.