w zeszłym tygodniu sąsiadka została babcią. i jak to wszyscy się cieszą nowym sąsiadem, mój mąż przy porannym 'dzień dobry' pogratulował wnuka. sąsiadka ucieszona podziękowała i powinszowała pytająco czy to oby my również potomka się nie spodziewamy.
potem w pracy, ubrana w zwiewną bluzkę zapytana zostałam, czy oby nie jestem w stanie błogosławionym... hmm...
powiedziałam mężowi, że muszę uciec na dietę, bo takie oto zdarzenie miałam jak wyżej, a on powiedział, że podobnie uważa nasza sąsiadka (nie napisałam, że rozmowa z pierwszego akapitu toczyła się bez mojej obecności). stwierdziłam, że to chyba jednak najwyższa pora, by wziąć się za siebie. w końcu wakacje za pasem i co? znowu zdjęć sobie robić nie będę, bom gruba? postanowiłam, iż od poniedziałku - czyli właściwie już od dzisiaj - przechodzę na dietę. nie ma żartów.
kupiłam sobie prolavię i dietę. zobaczymy czy mi się uda. 78 kilo to lekka przesada...
kilogramy! zwalczę was! w dwa miesiące! zobaczycie!