Wiele się wydarzyło od września...
Ups & downs
Rollercoaster
Cześć, kochany Pamiętniczku!
Nie, nie poddałem się. Tak, walczę. Kolejny raz zaczynam od nowa, kolejny raz staję na starcie, kolejny raz myślę z przerażeniem "Co będzie, jeśli się uda?".
Czy jestem w stanie unieść ciężar sukcesu?
Przegrywać jest łatwo. Wygodnie, bez wysiłku. Jeszcze łatwiej wytłumaczyć sobie, dlaczego się nie udaje/udało. Bo stres, bo czas, bo sen, bo brak, bo ciemno, bo słońce, bo angina, bo wyjazd, bo za dużo, bo samemu, bo brak siły, bo smutno, bo pyszne, bo pomyślę o tym jutro, bo hulaj dusza, bo ze mną się nie napijesz, bo od jednej czekolady nie przytyjesz, bo jutro, bo od poniedziałku, bo wszystko mi jedno...
Wystarczy, by Cię terapeuta zapytał, czy naprawdę tego chcesz.
Chcesz zmiany? Chcesz czuć się ważny? Chcesz przestać się umniejszać, poniżać, ignorować? Jeśli ja podchodzę niepoważnie do siebie, jak inni, czy bliscy, czy dalecy, mają podchodzić serio?
W sumie wcześniej o tym nie pisałem, a myślę, że warto:
Od prawie półtora roku chodzę na terapię. Od prawie roku na terapię grupową. I powiem Ci, kochany Pamiętniczku, że owa terapia to moje wybawienie, światło pośród mroku, lina nad przepaścią. Polecam.
Nie pisałem o tym nie dlatego, żebym się wstydził. Bardziej dlatego, że to intymne. Że ja zawsze potrzebuję trochę czasu.
A dzięki terapii wracam na szlak odchudzania. Szlak znacznie dłuższy niż pierwotnie zaplanowałem i mniej ambitny. Co nie znaczy, że mało ambitny; bardziej, że - realny.
Żeby nie było, schudłem i jestem o wiele szczęśliwszy niż pół roku temu, gdy zaczynałem przygodę z Vitalią. Są sukcesy, są zmiany. Ale złapałem się na równi pochyłej procesu jo-jo i uświadomiłem sobie, że jeśli tego drastycznie nie przerwę, szybciej niż myślę wrócę do widoku w lustrze tego potwora, którego nigdy nie chcę w lustrze oglądać.
Potrzebuję siły i wiary. I wsparcia. A spisuję to sobie, bym w chwili czarności mógł sam sobie przeczytać, jak z tej czarności się wydostać.
Zatem, Pamiętniczku, może jednak nie, że znów zupełnie od początku - zaczynamy. Po prostu wracamy na szlak. Przyjemnie było na trochę zupełnie skręcić w nieplanowaną, a łatwiejszą słodszą trasę, ale okazało się, że do niczego dobrego nie prowadzi. Wysiłek kosztuje, ale dzięki temu i satysfakcja większa.
...odwagi!
multi_mama
25 lutego 2016, 08:53Jestem i wspieram!!!!
Rayen
12 lutego 2016, 11:41Tak jest chyba zawsze... najpierw wielka euforia, później powoli przygasanie... i wreszcie dołek typu "no nie! czemu to tak wolno schodzi..." W takich momentach potrzebne nam właśnie to wsparcie, które naładuje baterie na pozostałe dni diety :) Trzymam za Ciebie kciuki. Dasz radę!