Wstałam rano o piątej trzydzieści, żeby nie zalegać w łóżku do ostatniej chwili. Na śniadanie razowy chleb i pasta z warzyw i tofu. W pracy rano pomarańcza, na luncz sałatka z kapustą kiszoną i chilli, do domu kawałek szłam pieszo (całości się nie da- osiem kilometrów), w domu fit leczo i bieg na autobus, żeby zdążyć na konwersacje z francuskiego, na francuskim sok szpinak-jabłko ananas, powrót piechotą. Na kolację jeszcze serek wiejski z papryką, może jeszcze posprzątam chatę i przygotuję luncz na jutro.
Uff, dużo tego.
Gdyby ktoś mnie spytał jakbym chciała żeby wyglądał mój dzień rok temu, to powiedziałabym że właśnie tak. Chciała, bo energetycznie to było niemożliwe, a każde popołudnie po pracy zaczynało się od drzemki i obiadu typu kuchnia orientalna (otwierasz lodówkę i orientujesz się, co jest). Nie poszłabym na żadne dodatkowe kursy, nie przygotowała posiłku na następny dzień, w ogóle nie ruszała tyłka z domu.
A teraz to jest dla mnie standardowy dzień, nie wymagający dodatkowego wysiłku. Śmieszne, nie? Kalorii mam przecież mniej, a energii dużo więcej. Nie schudłam dużo, w zasadzie to bardzo niewiele, ale zmianę naprawdę czuję. Mam nadzieję że zmotywuję tym trochę ludzi którzy się wahają, czy zacząć dietę skoro cel jest tak odległy, że nie będzie go nawet w tym roku kalendarzowym. Spoko, może wymarzona waga nie przyjdzie od razu, ale to nie tylko o wagę tu chodzi. Fajne ciałko to tylko dodatek wieńczący mega dużo zalet :).
el_kropka
17 sierpnia 2016, 20:55Kuchnia orientalna hahahaha! Kradnę :) Wiem, co czujesz - ja też nie zamieniłabym moich "pracowitych" dni na nic innego. Im więcej się ruszam, tym lepiej się czuję - kiedyś było zupełnie na odwrót. Ten wpis mnie tak fajnie nastroił, dzięki :)