Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
jedzenie za mało-zabójca odchudzania


zabrzmi to dziwnie, ale co mi nie pozwalało trwale schudnąć: jadłam za mało.

Jak to działa:

zawsze jak podejmowałam decyzje o odchudzaniu jadłam ok 1000-1200 kcal pochodzących wyłącznie z mięsa i warzyw- głupota powiecie. I będziecie miały racje. Jednak potrzebaowałam 5 lat żeby to zrozumieć. 

Po takiej diecie stosowanej 1-2 miesiące, chudłam pięknie czasem po ok 13 kg ale efekt jojo zawsze był jeszcze bardziej spektakularny.I tak wkoło- wielkie wzloty i jeszcze wieksze upadki. Przez te kilka lat, nie powiem- próbowałam to zmieniać stosując co rusz różne diety- byla south beach, paleo, dukan, dieta lewandowskiej, kapuściana, generalnei chyba wszystkie, ale nie wiem co było głupsze czy te diety "cud" czy te 1000-1200. Chyba cieżko porównać.

Oczywiście znajdą sie takie z Was które na jednej z powyższych diet funkcjonują i mają się dobrze - nie dyskredytuje w żaden sposób-nie jestem lekarzem. dietetykiem, nie zjadłam wszelkich rozumów świata. Wiem tylko ze w przypadku mojego organizmu zupełnie się to nie sprawdzało. Jedyne do czego to doprowadziło to do tego ze moj organizm zgłupiał, oszalał i sie totalnie rozregulował. 

Wyjscie z tego fizyczne, a przede wszystkim psychiczne nie wiem czy już nastąpiło bo od ostatniej "diety" (była to dieta lewandowskiej nazwalam ją "odchudzającą głównie portfel" ;P) minęło dopiero pół roku.

Teraz staram sie myśleć że nie jestem na diecie. Jem 1200-1700 kcal w zależności czy dzień treningowy czy nie. Staram się słuchacorganizmu i o dziwo działa (-7kg w 1,5 miesiąca). Choć powiem szczerze że miewam jeszcze w głowie moje stare zachowania. Np. dzisiaj pozwoliłam sobie na odrobinę czipsów i już po głowie chodza mysli ze koniecznie musze to wyszarżować morderczym treningiem , w jakiś sposób "ukarać się". A dzisiaj mam dzień bez treningowy (trenuje 6 x w tygodniu). I tak sobie siedze, i z jednej strony wiem ze musze "wysiedziec"- nie moge dzisiaj cwiczyc bo moj organizm jest wymeczony po calym tygodniu i kolejny treningowy tydzien przede mną, z drugiej jestem zła na siebie ze to zjadłam, z trzeciej boje się jutro stanąć na wagę, z czwartej mysle ze dobrze zeunikne dzieki temu tego ze zajakis czas rzucialbymsie i pochlonelabym całąpaczke dwie albo trzy. (jak widac jednek medal moze miec wiele stron:P)  Tak to jest być perfekcjonistką. nadmieniam ze tych czipsów było kilkadziesiąt gramówmieszczących się w moim przydziale kalorycznym na dzisiaj i na takie "szalenstwa "pozwalam sobie mniej wiecej raz na 3 tygodnie.

Zjedzenie od czasu do czasu czegos ma mnie nauczyc przyzwyczajania sie do nieperfekcjonizmu. wczesniej miewałam tak ze jak juz pokusa wygrala i zjadlamcos niezdrowego to stwierdzałam A TRUDNO I TAK JUZ DZISIAJ ZJADŁAM NIEZDROWO TO TERAZ SIE ZACZNIE UCZTA i tak sobie ucztowałam czasem np po 4 dni( jedząc wsztytsko co było niedozwolone w ogromych ilosciach). Ten ciąg było bardzo ciężko przerwać, biegalam nawet w nocy na stacje bezynowa po czekolade :P A po takim ciągu oczywiscie depresjai jak depresja to koniec diety i zaczynało sie wielkie przybywanie wagi :P Albo byly tez odwrotny scenariusz- po morderczym treningu )np. 30 km na rowerze) stwierdzałam ze nic juz nei zjem i ze to bedzie takie super bo napewno szybciej schudne. Takie kilka razy i efekt jojo murowany. Czasem sie musze zmuszac zeby cos zjesc- bo jeszcze w glowie jakis maly glosik mowi "nie jedz teraz szybciej schudniesz". A ten maly glosik głupoty gada.

Jaki z tego morał? Piszę, bo może ktoras z Was jest w takim momencie-miedzy jedną dietą a drugą, jezeli tak to mysl o tym zeby wyjsc z tego ciągu, szkoda zycia na diety, od napychania się czipsami i czekoladą nie bedziesz niestety szczesliwsza ani od zycia na "liściu sałaty dziennie". takei podejscie do jedzenia niszczy życie, wiem cos o tym bo sama stracilam kilka dobrych lat i dopiero wracam powoli do zdrowia :(

Trzymam za Was kciuki, a Wy trzymajcie za mnie! 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.