Diety jeszcze nie zaczęłam. Niestety, ale z ręką na sercu nie miałam czasu na zakupy. Jak się jest na obrotach ponad 12 godz dziennie, to naprawdę jedyne czego chcę po całym dniu, to wrócić do domu, wykapać się i paść na ryjek... No bo rano przygoda zaczyna się na nowo: 6:30 pobudka, 7:30 wyjazd i zrzucenie H. do szkoły, K. do przedszkola, 8:15 spinning (3xtyg), 10:00-20/21 praca. Muszę się ogarnąć, bo czy można nie mieć czasu na dietę?
Ale piątek już mam rozpisany jako wolne, więc oficjalnie wtedy zacznę i na liczniku będzie dzień 1.
Dieta dietą, ale za to od 2 miesięcy chodzę 3 razy w tygodniu na rowerkowy spinning i wyciskam z siebie siódme poty. Waga nie drgnęła za dużo, ale za to bębenek tak.
Ale gdzie moje maniery, wypada się przedstawić. Pani_Piggy, żona M., mama H. i K., kobieta pracująca, próbująca pogodzić prowadzenie własnego biznesu z byciem królową domu (co niestety mi nie wychodzi...). Kocham łazikowanie i jazdę na rowerze. Mogę pochwalić się, że zostawiłam ślady swych stóp na licznych pieszych pielgrzymkach, w tym do Santiago de Compostela i na pewno chcę tam wrócić!
Stwierdzone PCOS, tak modna ostatnio insulinooporność, hiperprolaktynemia.... hormony buzują... a cukrzyca już puka do drzwi. Cholesterol wyczesany w kosmos, ale morfologia w normie, uff... Ostatnim gwoździem do trumny są słodycze, od których jestem uzależniona. Trochę się tego uzbierało, dodam jeszcze na deser to, że odchudzałam się już chyba z milion razy, z różnym skutkiem. Najwięcej schudłam przed ślubem (2010/2011) ok 15 kg z 75 do 60, na diecie Dukana. Tak, wiem... Ale nerki mi nie eksplodowały na szczęście. Później po urodzeniu H. waga pokazała 80 kg, udało się schudnąć 7. Po urodzeniu K. waga pokazała 93 kg. I od tego czasu bujałam się z dietami i nie dietami, aż waga pokazała trzy cyfry.... Troszkę mnie za dużo...
Więc pora oczyścić Orbiego z kurzu, wyciągnąć szklaną z szafki i odpalić rakietę!
W czwartek jadę na wycieczkę z dzieciaczkami do fabryki bombek, a po południu jazda na zakupy!
Ciao Kochani!