Zatem szczerze jak na spowiedzi.
Niestety nie mam się czym pochwalić :(
Same porażki. Nie ćwiczyłam, żarłam na potęgę i niestety są kiloski do przodu. Dzisiaj to już się przeraziłam: 87,6 na wadze.
Zatem l'Alunia do roboty, do boju!!!
Splunęłam w dłonie i jak na razie dietka utrzymana prawie w 100%. (Zobaczymy jak dalej, bo do spania daleko)
A6W przeprosiłam i zaczęłam prawie od nowa, bo od 14 powtórzeń. I tak było ciężko. Chociaż zauważyłam, że jak robię rytmicznie i w miarę szybko, to nawet nieźle mi to wychodzi i zajmuje tylko 15 minut. Strasznie monotonne te brzuszki, trudno się tak codziennie zmobilizować. Dlatego, jak zauważyłam, trudno w nich wytrwać. Córka odpuściła sobie, bo się przeziębiła i potem nie miała już ochoty na powtórkę z rozrywki. Ja jakoś wracam, jak córa marnotrawna. Ale cóż mi innego pozostało, kiedy nie chcę zaakceptować siebie takiej tłustej?
Już 23.00
Musiałam szybko zakończyć, żeby zdążyć na próbę chóru. A trochę zebrało mi się dziś na przemyślenia i wyznanie grzechów.
Przeczytałam niedawno książkę Chmielewskiej "Traktat o odchudzaniu" i jest tam jedna myśl, która nie daje mi spokoju. Chociaż nie jestem całkiem pewna, czy to tam znalazłam. Ale sens był mniej więcej taki, że jak, cholera jasna, ktoś się odchudza, to chyba samo przez się rozumie, że jeśli jest przy zdrowych zmysłach, to ograniczy jedzenie. Ja niestety niej jestem przy zdrowych zmysłach… I pozostawmy to bez komentarza, tak?
Ja, jako osoba odchudzająca się, zakupiłam dietę i fitness na √italii i co? Gucio!! Nie stosuję się do rozpiski!! Zakupiłam o zgrozo pół świniaka, tak! Włos się nagłowie jeży! A wszystko oczywiście tylko i wyłącznie w trosce o zdrowe żarełko dla rodzinki. Książę małżonek dzielnie w robieniu kaszanek, kiełbas, wędzonek i innych takich uczestniczy, jak również w spożywaniu onych. Bo przepyszne wyszły jak nie wiem co, a w sklepach takich nie ma. Synek i owszem kiełbaską i wędzonką nie gradzi, na kaszankę patrzeć nie chce. Córka spojrzawszy na truchło świniacze, stwierdziła, że przechodzi na wegetarianizm.
Ostatnio w przypływie rozpaczy znalazłam stronkę o Anonimowych Żarłokach. Na wszystkie pytania odpowiedziałam "tak", zatem nadalabym się tam jak ta lala. Ale to chyba już wolalabym zaakceptować siebie jako grubaskę, ten sposób walki z kiloskami mi nie odpowiada.
No dobra, dość tej wiejskiej filozofii!
Po próbie niestety wciągnęłam nadprogramowe żarełko, ale tylko troszeczkę, dla smaczku. Księciunio wciągnął kaszankę naszej roboty podsmażaną na cebulce. Jejciu jak pachniało, a ja tylko tak gryzka z widelca, ale za to wytrąbiłam 1/3 piwa, cóż, nałóg. :)
Byłabym szcześliwa, jakbym jutro zmobilizowala się do rowerka, a w piątek ważyła tyle, co przy ostatnim oficjalnym ważeniu, czyli 85,5 kg. Zawsze to jakiś sensowny początek.
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
ako5
5 listopada 2007, 22:58Ja też jestem bardzo wrazliwa na pnkciew swoich wałeczków...Niby potrafie się z tego śmiac, ale wstydzę się iść na plażę , czy plaze....Jak gdzies ide , to w niczym się sobie nie podobam...Musze z tym skończyc , bo szkoda zycia...
ako5
5 listopada 2007, 22:56Ten czas niestety nie sprzyja diecie...Ale trzeba sie starac , bo potem na wiosne jeszcze trudniej bedzie nam chudnąc....
ewaneczka
5 listopada 2007, 22:49W końcu kiedyś wytrwasz w dietce. Pozdrawiam
feniks40
5 listopada 2007, 20:11trzymam kciuki, musi Ci się udac, skoro raz już wyszło :)
wodzirejka
5 listopada 2007, 19:39masz na imię Ala??? dawaj dalej do przodu i nie ustawaj!!! :o)) pozdrawiam ciepło pa