Uwaga! Piszę to podczas kryzysowego wieczoru, więc wpis rozpoczyna się dość zniechęcająco.😁 Tak naprawdę czuję moc i idę po swoje, ważę coraz mniej i nie zamierzam absolutnie zaprzestać.👍
Dzisiaj sobota, więc powoli kończy się mój trzeci tydzień na diecie pudełkowej. W weekendy jest jakoś trudniej, przyznaję. Najgorzej jest, gdy nie powstrzymuję tego natłoku myśli, w których najczęściej powtarzają się chipsy i McDonald.🍟 Już tydzień temu, podczas weekendowego kryzysu, kiedy powstrzymałam się przed Makiem, obiecałam sobie, że pojadę tam w Wielką Sobotę, bo wtedy nie mam pudełek przez przerwę świąteczną i nie marnotrawię kasy. Wiem, że takie negocjacje ze sobą nie są oznaką zdrowego podejścia do jedzenia, ale gdybym nie obiecała sobie tego odsuwając przy tym to w czasie, to już dawno go bym odwiedziła. Ta Wielka Sobota mnie trzyma jakoś.🤪
Też się nie dziwię tej całej sytuacji - tak wyglądało moje życie od II połowy 2022 roku. Wtedy zaczęły się moje maczki po pracy, maczki w przerwach na zakupy. A na tych zakupach stały zestaw - chipsy, cola, czekolada, żelki. Później I połowa 2023 i ogarnięcie się - zrzucenie tego, co przybrałam. A II połowa - powtórka z rozrywki. Nawet nie wiem, jak się te Maki u mnie zaczęły, serio! Kiedy zaczęłam jeździć tam zbyt często? Sama? Tak po prostu?
Tak myślę sobie, że słabość do jedzenia w ogóle to ja miałam zawsze. Od dziecka. Ale zaczęły się wraz z biegiem czasu powiększać porcje, częstotliwości i zmieniło się samo jedzenie. Kiedyś szczytem szaleństwa było zjedzenie całej czekolady naraz, albo zjedzenie trzech zamiast dwóch kanapek. A doszło do momentu, gdy zaczęłam lubić sobie dawać do pieca. I te zestawy w Maku zamawiać coraz większe i większe... Ta granica ilości bardzo poszła do góry.
No i właśnie muszę też mieć dla siebie samej więcej zrozumienia. Być cierpliwą, gdy stare nawyki i stare sposoby na spędzanie czasu dają o sobie znać i wołają. Nie być złą na samą siebie, ale jakoś to sobie wszystko ułatwiać.
Ale sobie pobiadoliłam! Po prostu ten tydzień jest dla mnie dość kryzysowy. Jestem przed okresem i poza pudełkami wpadają jakieś drobne grzeszki. :) Ale drobne, więc codziennie jestem na deficycie!
Ale muszę też przyznać, że pomimo mało ekscytującego początku tego wpisu (bo tak już jest, że gdy trwa kryzys, to i spojrzenie na wszystko jakieś takie mniej optymistyczne) - zamówienie cateringu było naaaajlepszą decyzją, jaką mogłam podjąć. Jedzenie naprawdę mi smakuje (oprócz posiłków z burakiem, którego nie lubię :D), to są moje smaki! Jest to dla mnie olbrzymie ułatwienie. Catering rozwiązał wiele z moich problemów - liczenie kalorii, zakupy, GOTOWANIE i zjadanie przypadkowych rzeczy.
Dumna też jestem z siebie, że daję rade i wykorzystuję tę szansę. I że się ruszam - nie jakoś dużo, ale spędzam czas o wiele bardziej aktywnie niż jeszcze niedawno.
Fajnie też, że mam teraz przestrzeń na stosowanie diety. Brak jest jakichś większych wyjść, czy imprezek. O wiele jakoś łatwiej mi teraz. Idealnie byłoby dla mnie zniknąć na jakieś pół roku i ogarnąć sobie to wszystko, ale życie trwa przecież. :D
Podsumowując: na chwilę obecną na diecie pudełkowej (którą stosuję od 4 marca) ubyło mi 3,8 kg. A od początku roku 7,4 kg. No i właśnie - chociaż są dni, kiedy naprawdę nie jest mi łatwo - to warto. I pomimo zniechęcenia, które dzisiaj we mnie jakoś wstąpiło - to naprawdę jestem szczęśliwa przez 90% czasu. Z dnia na dzień czuję się lżejsza. Twarz wraca już do swoich kształtów, które w grudniu niestety straciła. 102,6 - tyle to ja ostatnio ważyłam w wakacje. I jakie to cudowne wyjąć rano z lodówki gotowe śniadanie i nad niczym się nie zastanawiać!
W maju jestem umówiona na wybielanie zębów, więc jest szansa, że po kilku dobrych latach będę latem naprawdę dobrze czuła się sama ze sobą! :D:D