Zadbałam o to, by mieć co zbijać, czyli żarłam, żarłam i jeszcze raz żarłam. Dzięki czemu mogę teraz narzekać, że mimo pełnej szafy nie mam co na siebie włożyć (i to nie dlatego, iż jak przystało na kobietę nie potrafię się zdecydować jaki ubiór przywdziać). Po prostu, uwielbiam ten wystający dumnie BRZUCHOL (dokładnie przez duże B). A najfajniejsze jest to, że większość ciuchów zalegających na półkach mej szafy jest w rozmiarze S... Oczywiście, teraz ćwiczę i pewnikiem jak znowu zjadę o te 10 kilo wielkie żarcie znowu się zacznie. Krótko mówiąc, jestem popierdolona.
Nawet nie chce mi się pisać...Bo i po co?
Jedzenie: tysiące kalorii
Ćwiczenia: steper - 45 minut (zgodnie ze wskaźnikiem 300 kalorii spalonych), brzuszki na piłce - 500 powtórzeń, brzuszki proste - 300, brzuszki skośne - 100 (na stronę), pół brzuszki - 300.
Aha, takowy atak na BRZUCHOLA rozpoczął się cztery dni temu, więc efektów brak...zwłaszcza, że dieta nie idzie z nim w parze.