Ostatnie 3 dni dietowo niestety nie były najlepsze. Odwrotnie proporcjonalnie do mojego samopoczucia, które jest rewelacyjne. Niestety masa załatwień, jazda tu i tam nie sprzyjają diecie. Nieeee, nie obżerałam się, odwrotnie. Nie miałam czasu jeść, na ruszt wpadały ubogie porcje czegoś bliżej nieokreślonego mianem produktu zdrowego i dietetycznego. Tak, na czegoś skończmy :)
Mój organizm, mądra bestia, nauczony tysiącami głupich diet, że jak się nie je i nie pije to się gromadzi to co się ma. Jeśli nie wypiję minimum 2 litrów wody, od razu widzę opuchnięte kostki i ociężałość. Jeśli nie zjem solidnej porcji, zwyczajnie, nie odwiedzam toalety.
(No dobrze, przyznaję się również do kilku kieliszków czerwonego wina... wiecie - zaręczynowy wieczór w czwartek, a wczoraj romantyczna kąpiel przy świecach
Także nie było zdziwieniem zobaczenie na wadze 77. No cóż, trudno. Trzymamy się dalej diety i wmuszamy wodę. Właśnie zarzuciłam łyżkę babki płesznik zapijając 0,5 l wody i sączę herbatę owocową.
Luty jest miesiącem solidnego kopa.Rozpisałam zabiegi 2 razy w tygodniu, do tego 4 treningi tygodniowo. Wieczorem zamierzam zaszyć się w kuchni i gotować porcje jedzeniowe do mrożenia. Właśnie przeszłam na tryb pracy w wymiarze 12h trzy razy w tygodniu. Do tego godzina jazdy w jedną i drugą stronę. Uda mi się więcej zdziałać jeśli chodzi o własną działalność, ale też będę się musiała lepiej organizować, szczególnie dietetycznie. Brak zakupów w lodówce to najgorsza ewentualność i najczęstsza przyczyna zawalania diety! :)
Trzymajcie się cieplutko i nie dajcie. Pamiętajcie, że przeszkody są po to, aby je pokonywać, a nie poddawać się! :)
A.
emigrantka230
1 lutego 2015, 19:57Powodzenia!
agnes1984s
1 lutego 2015, 13:55Powodzenia tobie również :)