Lata temu upasłam się niby niepostrzeżenie. Gdy byłam zdolna do myślenia, to za największych winowajców uznałam dwa "posiłki". Potrafiłam przesiedzieć nad papierową Wyborczą kilka godzin, czytając od deski do deski i jedząc przy tym śniadanie. Jedząc. I jedząc. Bywało, że 3/4 bochenka chleba znikało, bo kanapki zawsze robiłam dobre. Drugim winowajcą były podwójne słodkie. Pierwsze to nadziewane jabłkowo pierniczki w czekoladzie. Nie-codziennie. Za to codziennie, albo i 2 razy dziennie, w dni robocze tylko, były kupowane przy córczęcej szkole rodzynki w czekoladzie, otwarta paczuszka w kieszeni, co chwila sięgałam. Zanim po odprowadzeniu dziecka do domu dotarłam - w kieszeni wymacywałam ostatnie, najmniejsze.
Przez czas z depresją nie jadłam NIC słodkiego. Potem przestało mnie ciągnąć. Czasami tylko stawałam w alejce ze słodkim w sklepie, wpatrywałam się jak sroka w gnat w zielone opakowanie moich pierniczków i wąchałam chciwie słodkie zapachy.
Wciąż lubię słodkie. Lubię lody, czasem kupuję sama, czasem Pan i Władca. Ale nie zjadam już całego kubełka na raz. Raz na rok kupuję sobie pierniczki, albo rzadziej, bo rzadko kuszą. Lubię ciasta świąteczne, ale przez czas, kiedy ich nie ma, nie umieram z tęsknoty. Nie słodzę herbaty. Nie piję soków z cukrem. Nie piję pepsi ani coli z cukrem. Owszem, raz do roku obżeram się pączkami, ale dlaczego nie? (co prawda zawsze mama przynosiła tłustoczwartkowe pączki od Bliklego, w tym roku mam smutne wspomnienia i przykre skojarzenia, wiec może w ogóle nie zjem ani jednego pączka). Staśkowi potrafię zjeść pół Horalka, ale incydentalnie. Gdy Pan i Władca kupi jogurtową nadziewaną truskawkami czekoladę, oczywiście, pożeram łapczywie połowę, ale drugą połowę starannie chowam i o niej zapominam.
Słodycze nie stanowią treści mojego myślenia. Nie zastanawiam się gorączkowo, czy utyję od gałki lodów czy kostki czekolady. Nie odczuwam tęsknoty codziennej za słodkim. Nie wyszukuję na wystawach ulubionych opakowań. Nie wściekam się na dietę, że słodkiego zabrania. Nie mam po zjedzeniu słodkiego wyrzutów sumienia.
(choć przyznam się, że od 2005 roku nie kupiłam ani razu milkowych rodzynek w czekoladzie . . . tak na wszelki wypadek, wolę nie drażnić licha)
***************************************
Matka ze spółką się zawzięła od kilku miesięcy na rzeźbienie swego boskiego ciała. I na pilnowanie pożywienia. Kibicuję jej. Na ostatnim portrecie autorstwa Haanyzki widać, jak ślicznie schudła jej buzia. Niestety, Matula ma taką pracę, że codziennie jest nowe słodkie. Ale też się zawzięła - ogłosiła luty miesiącem "NO SZOKO, czyli zero słodyczy, w tym wszelakich ciast, ciasteczek, żelków, wafelków, tortów, bombonierek, krówek i ciagutek słodyczowych wszelakich".
Niebacznie i szybko rzuciłam, że skoro słodkie dla mnie nie stanowi problemu, to się przyłączam. Równie szybko i niebacznie Matka odpisała, że to bardzo dobrze, że będę jej pilnować.
Więc postawiłam sobie w głowie barierę, że w lutym NIC słodkiego.
O ja nieszczęsna, co ja narobiłam.!?!?!
Co ja sobie narobiłam ?!?!?!
Zakazany owoc . . oj tak, to zadziałał ten mechanizm, na pewno!
Nagle się okazało, że wszędzie czyhają pokusy!!! W niespodziewanych miejscach wystawiają perfidne gadzie łby i kuszą!!!! Śledzą każdy mój krok i tylko wypatrują okazji...
Pojechałam po soczewki dla córczecia, jakieś podobno specjalne. Na Wiatraka, znaczy na rondo Wiatraczna. Warszawianki, a na pewno Prażanki wiedzą, że w starych pawilonach po północnej stronie są najlepsze na świecie rurki z kremem. Ja też wiem, mam je w pamięci od najwcześniejszego dzieciństwa. Przechodziłam koło tych rurek. Normalnie bym sobie kupiła, albo nie. Bez zastanawiania. A teraz?! Przechodzę raz, zauważam. Idę dalej, kupuję soczewki, wracam koło rurek. Nie mogę!!... Obiecałam. Przechodzę. Przy światłach zawracam, przechodzę koło rurek znowu. Nie mogę! Chce mi się!!! Zawracam. I znowu. I znowu.
Paradowałam wte i wewte wzdłuż pawilonu ponad 10 minut. W końcu brzuch mnie rozbolał, z tego bólu mdłości.
Po drodze do domu zakupki, niewielkie, tylko dla mnie, od zeszłego piątku jestem słomianą wdową. Naprzeciwko lad z pieczywem są regały z cukierkami na wagę. Rany, przechodzę tamtędy prawie codziennie od kilku lat i nic. A dzisiaj??? Oko mi samo poleciało, i znalazło! Krówki!!!! Krówki!!! . . . takie same, jak zawsze u mamy w szafce i na stole były. To znajome klasyczne opakowania. Może kupię choć 5 sztuk? Nie wolno, obiecałam! Jednej krówki na wagę nie sprzedadzą, hmmm . . . może zwinę? Rany, takie myśli same zawstydzają. Ale mi się chce, nie wolno, chce, nie wolno, chce, nie wolno. Może jestem przewrażliwiona, może naprawdę zachowywałam się podejrzanie, ale odeszłam stamtąd natychmiast, gdy pojawił się ochroniarz. Może przechodził przypadkiem, a może zaalarmowany przez personel. Znowu mdłości i skręt kiszek, aż do bólu. Takie żółciutkie papierki . . . .
Wieczorem przyszła nowa sąsiadka. Z przeprosinami za miesiące hałaśliwego remontu. Z ostrzeżeniem, że w sobotę będzie parapetówka. W ramach nawiązania dobrosąsiedzkich stosunków przyniosła wziątkę. Złote kulki produkcji austriackiego Guntzu. Czekoladki z nadzieniem truflowym o smaku latte machiatto. Wzięłam, z martwą twarzą i bólem brzucha i nagłą gonitwą myśli. Ja sama i przeciw mnie 6 złocistych kulek. I żadnych już sił na obronę. Przecież normalnie odłożyłabym do szafki i potem podała gościom, albo córczeciu, jak przejazdem będzie, albo synalkowi, gdy siedzi nad projektem, albo sama zjadłabym jedną, by wypróbować smak. Albo i nie. A teraz boli mnie brzuch, mam gonitwę myśli i najchętniej pożarłabym wszystkie !!!
W nerwach i chcicy zjadłam za dużą kolację, dużo za dużą, jakbym była w trzech osobach. Kubasów picia nie zliczę. I wciąż myśli ku złotym kulkom lecą. I pojawia się ochota na upicie się, żeby nie myśleć. I ulubiony serial nie ciekawi, bo myśli wciąż ku słodkiemu. W każdej przerwie na reklamę jestem w kuchni i trzymam pudełko.
Ja nie mogę mieć barier!!!
Gdy ich nie ma, to ich przestrzegam, jakby były. Ale gdy są, budzą we mnie wewnętrzny sprzeciw i natychmiastową chęć połamania, zburzenia, przekroczenia.
Jestem chora, gdy mam bariery.
MatkoSpółkujaca, przepraszam.
Ja się wypisuję z NO SZOKO.
Sorry.
Nie mogę.
O północy zjadłam jedną złocistą kulkę. PYCHA !
Otworzyłam zaraz drugą.
Popatrzyłam.
I zapakowałam z powrotem.
Przecież mnie słodkie nie ciągnie.
Rano sprawdziłam szafkę. 5 złotych mniamuśnych kulek leży sobie spokojnie i nie kusi. W sklepie byłam, krówki obojętnie minęłam. Śniadanie zagryzałam ogórkami konserwowymi. Deser? A cóż to jest deser?
MatuluSpzoo, przepraszam.
Hebe34
6 lutego 2013, 18:47ja słodyczy nie kupuję,bo mam tryb oszczędnosciowy ale dziś zsotalam beszczelnie poszczuta Michaszkiem w bialej polewie i myślę sobie,ze mam chec na te Michaszki jak diabli.........
Obserka
3 lutego 2013, 21:37mam dokladnie tak samo! mnie slodkie nie ciagnie ale jak sobie dam szlaban to dostaje mega ochote na lakocie i pozarlabym pol cukierni
4nnna
3 lutego 2013, 15:26anarchistka ;)
LeiaOrgana7
2 lutego 2013, 21:17Czytam to zajadając przepyszną, przesłodkią, dojrzałą, cudowną, soczystą pomarańczę i zastanawiam się, o co Ci kobieto chodzi? ;))) Jakie złociste kulki, jakie rurki, jakie krówki? Kto może to chcieć jeść mając do wyboru ten smakowity owoc? ;))) U mnie w szfce też góra słodyczy, ale tych grzeczniejszych; batoników owsianych, krążków ryżowych i suszonych owoców ;)
kasperito
2 lutego 2013, 20:58hihi fajnie się czyta o tych słodkich zakazańcach:)
deepgreen
2 lutego 2013, 17:40Tak to jest-generalnie wszystko w glowie sie zaczyna,a przez brzuszek tylko przechodzi...Mnie kusi,jak widze..wystarczy,ze gazeta pudelko przykryje i juz nie istnieje.Zeby tak lodowke przykryc:-)Trzymaj sie!
renianh
2 lutego 2013, 17:08Doskonale rozumiem ,mam identycznie ,mogę nie jeść to moj wybor ale zakazany owoc kusi .
Windsong
2 lutego 2013, 16:18Magia zakazanego owocu, to jest to ! Mam podobnie, nie tylko ze słodyczami :))
luckaaa
2 lutego 2013, 15:58a bo widzisz Jola ... jak sie cos musi to strasznie dusi :))
KaSia1910
2 lutego 2013, 15:38Ja uwielbiam milkowe orzechy laskowe w mlecznej czekoladzie, cholerstwo przyprawia mnie prawie o orgazm ale jest niepoprawnie kaloryczne. Tu w UK tego nie mają, o dzięki ci najwyższy.
elasial
2 lutego 2013, 15:12Joluś,pięknie opisałaś ssawkę i ten ciąg... Tak to jest!! Mnie się czasami ,gdy za długo śpię, śni jakaś mniamuśność. Trzymajmy się !!!!
agnes315
2 lutego 2013, 14:17Ja mam dokładnie tak samo, no zawsze tak jest, że zabronione najbardziej kusi, moja kotka na przykład robi wszystko, żeby dostać się do pokoju, który jest zwykle zamknięty, bo suszę tam pranie, nic tam nie ma, ale jak zamknięte, to trzeba się dobijać i zawodzić rozpaczliwie pod drzwiami, bo do najfajniejszego, bo zamkniętego pokoju nie chcą kota wpuścić. A nie masz tak z fajkami? Jak nie masz to chodzisz po ścianach, tak ci się chce palić, jak są, leżą sobie gdzieś spokojnie, to wogóle o nich nie myślisz :)))
wiosna1956
2 lutego 2013, 14:05no , no ja to znam , dokładnie mam podobnie by nie napisać ę tak samo !!!!!! pozdrawiam
asia0525
2 lutego 2013, 13:55Coś w tym jest ;))
mikrobik
2 lutego 2013, 13:45Chyba nie jesteś wyjątkiem w tej dziedzinie. Mam identycznie. Za wszelkiego typu czekoladami nie przepadam tzn. mogą być, ale jak nie ma to też dobrze. mnie kuszą wszelkiego typu ciasta, ciasteczka, ciastunia. Nie mogę mieć bariery "0 ciast". Niby odchudzam się, ale od czasu do czasu jakiś kawałeczek musi być, bo inaczej.....zresztą sama wiesz.
baja1953
2 lutego 2013, 13:38Dobreeeee;))
alam
2 lutego 2013, 13:35Samo życie! Ja tez swój mózg oszukuję, że wcale się nie odchudzam, tylko dbam o kolano, które cierpi z nadmiaru nadbagażu. Żadnej diety (jaka dieta???), zwykły rozsądek. Na razie działa, mózg się jeszcze nie zorientował, bo niczego mu nie ograniczam, poza kompulsami. Buziaczki!!!
nanuska6778
2 lutego 2013, 13:32Cos w tym jest, w tych barierach znaczy...