tydzień na rowerze mi się spędził, prawie cały, bo poza piątkiem, bo w piątek dopadł mnie i otulał Rowerowy Leń i szumiąco uspokajająco szeptał do ucha, że nie trzeba codziennie, że ciepłe ciasto czeka i drzemka pod kocykiem przed tivi
uległam
czasami trzeba ulegać podszeptom Lenia
by z nowymi siłami zacząć następny dzień
bo w sobotę obstawiałam na rowerze taką niewielką imprezę rowerową, Rembertowska Masa, dzieło miejscowego zapaleńca, sam znajduje sponsorów na grilla i na druk plakatów, załatwia pokazy ekwilibrystyki rowerowej, namawia na przyjazd miejscowego burmistrza i dziewczyninę, niespełna trzydziestoletnią małolatę, co ponoć startuje na prezydenta Warszawy
jesienią ubiegłą całkiem przypadkowo trafiłam na pierwszą Masę w Rembertowie, spontanicznie pomogłam kanalizować przejazd, pogadaliśmy
a w tym roku nie dość, że zrobiłam krótkie szkolenie dla miejscowych zabezpieczających, nie dość, że przyciągnęłam ze sobą 4 doświadczone osoby z Zabezpieczenia Warszawskiej Masy Krytycznej - to jeszcze chwilami sterowałam całym zabezpieczeniem
emocjonalny odjazd na całego !!!!!
w domu 3 godziny grania i znowu padłam, jakby mi ktoś wyłączył światło świadomości ... organizm znalazł sobie doskonały sposób na odreagowanie stresu, ja uwielbiam spać, a przez kilka, łał, prawie 10 lat już, miałam permanentne kłopoty ze snem.
więc dobrze, że po rowerowych imprezach śpię tak zwanym martwym bykiem i długo
w niedzielę znowu rower, tym razem wybrałam sie na samotne okrążanie terenu Okęcia, przecież do otworzenia POW ciągle tamtędy jeździłam, po budowanej obwodnicy.
teraz jazda trudniejsza, teraz tylko wzdłuz fragmentów wiodą drogi serwisowe, reszta trasy to jakieś zapomniane pętle autobusowe, grząskie drogi szutrowe, skrót przez działki i wyjazd pod moje ukochane podchodzące do lądowania samoloty, nadlatują od strony węzła POW, na nosie maja ostreś wiatło, coraz niżej, aż w końcu przelatują nisko nad głową jak spokojnie warczace łagodne smoki.
za dużo ludzi było i nie wrzeszczałam z radochy, nie podskakiwałam, by się starać podrapać je po brzuszkach
naładowałam akumulatory
będą mi potrzebne, bo:
- trwa drugi tydzien rehabilitacji na prawą ostrogę piętową, a mnie coraz bardziej boli, do przystanku by dogonić autobus, to 100 metrów najwyżej przebiegnę, a może i nie
- za tydzień OrlenMaraton, oczywiście, zabezpieczenie na rowerach, ale tym razem ja to organizuję, ja jestem w kontakcie z szefem wolontariatu i dopilnowuję, by wszystko zagrało . . każdego dnia umieram ze strachu, że czegoś nie dopatrzę, nie dopilnuję, że coś nie wypali. . . a wieczorem odhaczam na kartce kolejne załatwione pozycję .. i zaczynam obgryzać paznokcie (umownie) ze strachu przed nastepnym dniem
ps1
vitaliowo
waga stabilna, cholera jedna! zaparła się zadnimi lapami i nie chce spadać, za nic
ps2
Jasiek miał tomografię kontrolną i inne badania, dobrze nie jest
guz pierwotny w jamie brzusznej oraz guzek na płucu powiększone, większe niż w ostatnim badaniu
wciąż w stanie nienadającym się do wycięcia, nawet nie do radioterapii
niestety, pojawiły się kilka razy bóle
wyniki krwi słabe
Ale psychicznie dzieciak jest bardzo OK, był nawet na pierwszej młodzieżowej prywatce, imprezie nastoletniej bez rodziców w domu, włosy mu głowę meszkiem malutkim porosły
alunia1960
8 kwietnia 2014, 09:52Ciekawie masz z tym organizowaniem i cieszę się z Tobą, że się żyje, ale z tą wagą to może ona się nie zaparła tylko już nie masz z czego się odchudzać? Może tyle waży twoje Ciało i już?Tyle musisz do życia mieć, żeby się ruszać, oddychać, myśleć...? Mózg też swoje waży - a z niego na pewno się nie odchudzamy ;-) Pozdrawiam serdecznie!
renianh
7 kwietnia 2014, 23:24Przykre są te choroby ale fajnie ze nastawienie dobre to naprawdę ważne .
Magdalena762013
7 kwietnia 2014, 22:53Wg mnie wiktorianka napisala genialnie o cudach... Trzeba byc dobrej mysli i sie nie poddawac.
Nefri62
7 kwietnia 2014, 20:12miejmy nadzieję że uda mu się zwalczyć chorobę, dobrze że psychicznie jest ok. pozdrawiam
zoykaa
7 kwietnia 2014, 18:51Niech Jaskowi wlosy rosna..mrowie a mrowie...a guzy maleja..tez.mrowie.a mrowie...
zoykaa
7 kwietnia 2014, 18:50Niech Jaskowi wlosy rosna..mrowie a mrowie...a guzy maleja..tez.mrowie.a mrowie...
dam.rade.1958
7 kwietnia 2014, 17:20znam osobiscie i potwierdzam, SUPER ORGANIZATOR I SUPER DZIEWCZYNA :))))
wiktorianka
7 kwietnia 2014, 15:52Jolu jestes zapewne swietnym organizatorem...ale tylko glupcy sie nie denerwuja. wiec uspokajam Cie, ze jest to normalny objaw...co do Jaska...pracujac przez niemalze ostatnie dwa lata w hospicum napatrzylam sie na umieranie , ale i na cuda tez.....tych drugich jest zdecydowanie mniej, ale SA.....i jak tak przeanalizuje skad sie te cuda biora to mi tylko na jedno wychodzi....ze cud to nic innego jak wiara w wyzdrowienie...ci, ktorzy sie poddaja po prostu odchodza....ci ktorzy walcza czasami wygrywaja....wiec WIARY wielkiej Jaskowi zycze i Wam wszystkim zaangazowanym w ta smutna historie.....pozdrawiam
Magdalena762013
7 kwietnia 2014, 14:59to niedobrze z Jaskiem:-( średnio z wagą ale fajnie ze dobrze rowerowo - podziwiam jak zawsze