Hej Wszystkim!
Święta coraz bliżej, już za niecałe 2 tygodnie, także
przygotowania u mnie w domu trwają pełną parą. Może nie w ten sposób, ze
intensywne sprzątanie wszystkiego w jeden dzień, ale praca rozłożona na raty,
że tak się wyrażę. Oświadczam też, że zgodnie z planem upiekłam pierniczki (w
poniedziałek) w ilości 125 sztuk. Trochę już zostało zjedzonych przez moją mamę
i brata (bardzo im zasmakowały). I co najważniejsze, pierniczki do tej pory nie
stwardniały, są cudownie mięciutkie. W smaku też pewnie dobre, nie wiem
jeszcze, bo nie próbowałam ze względu na moje postanowienie adwentowe. Prezenty
wszystkie mamy zakupione (wczoraj byliśmy z bratem na ostatnich zakupach), menu
też prawie ustalone, a choinkę będziemy ubierać w przyszłą niedzielę. Mam nadzieję,
że zdąży do Gwiazdki napadać trochę śniegu, tak żeby atmosfera była iście
świąteczna. Tylko, żeby nie było zbyt zimno, bo tego to raczej nie wytrzymam
(ale mam wymagania).
Przyznaję, że skruchą, że ćwiczeniowo zawaliłam cały tydzień. Ale mam na to dość sensowne wytłumaczenie. Od niemalże poniedziałku męczyła mnie grypa żołądkowa/jelitowa. Już sama nazwa tego paskudnego choróbska brzmi okropnie. Złapałam to „paskudztwo” od cioci, u której byłam w odwiedzinach w zeszły weekend. Ból brzucha non stop, ciągłe bieganie do kibelka w wiadomym celu. Już nie mogłam tego znieść. Od czwartku tak w miarę mi się poprawiło, ale wciąż czułam się taka osłabiona, kręciło mi się trochę w głowie i nie chciałam nadwyrężać się ćwiczeniami. Z powodu tego choróbska moja dieta została ekstremalnie ograniczona. Pierwszego dnia prawie nic (tylko jakieś suchary jadłam), w kolejnych wyłącznie a to ryż z ugotowaną marchewką, a to kaszka manna na wodzie, wafle ryżowe, bądź też płatki ryżowe na wodzie z rozduszonym bananem. W czwartek zaryzykowałam i zjadłam owsiankę na mleku z bananem. Nic mi po niej nie było, także już było ze mną w miarę. A na obiad zjadłam trochę kapuśniaku, ale go dodatkowo nie przyprawiałam na ostro tak jak lubię (też mi nie zaszkodził). I tak powoli wracałam do „normalnej” diety. No, ale to wredne „paskudztwo” może i mnie opuściło, ale niestety dopadło moją mamę (mamie już trochę przeszło), a dziś brata. To po prostu okropieństwo. Byleby ich jak najszybciej opuściło i te paskudne wirusy więcej nie krążyły w powietrzu. W końcu niedługo święta i zdecydowanie nikt by nie chciał być wtedy chory.
Przed świętami postaram się jeszcze ten jeden tydzień
porządnie poćwiczyć i trzymać dietę. W święta raczej będzie trochę trudno. Najgorsze
jest to słodkie, które wprost uwielbiam. Na dodatek jeszcze zostało mi sporo
słodkości z imienin – 3 czekolady Milka (2 duże, 1 mała) i Ptasie Mleczko. Oj,
będę miała co jeść na niedzielne podwieczorki. Bo zamierzam kontynuować mój plan
słodycze raz w tygodniu. No, ale to dopiero po świętach i myślę, że mi się uda.
Ok, kończę już i Wam nie przeszkadzam. W końcu pewnie intensywnie przygotowujecie się do świąt.
Pozdrawiam