Od razu wyjaśniam: LSD - Long Slow Distance. Z takich substancji nic dziś nie brałam, oprócz solidnej dawki endorfin
Zgodnie z planem, pękło 16 km. Równiutko, bo żołądek chwyciły jakieś skurcze i musiałam odpuścić zamarzone przedłużanie o jedną pętelkę.
Zaliczam dzisiaj na plus, mimo że zaliczyłam aż o zgrozo 3 przystanki po drodze - 2, żeby napoić psa, a jeden niechlubny kilkuminutowy, żeby rozbić kurcz z przodu piszczeli. To ta wredna kontuzja, która pojawia się i znika. O dziwo, dzisiaj tylko w lewej nodze, więc dopóki nie przeszło, trzymałam się myślami zdrowej nogi, w której nawet kłucie w kolanie przeszło całkiem. Na szczęście trochę zmian terenu, zbiegi, podbiegi i po bólu.
Już porozciągane wszystko, co się tylko dało, dodatkowo rano machnęłam parę ćwiczeń na te "babskie partie" typu brzuch i tyłek, żeby nic nie zostało zaniedbane. Jak już coś robić, to na całego!
Dziewczyny, jesień w Beskidach jest cudna. Buki powoli rudzieją, liście ślicznie powoli opadają, a pojedyncze drzewa jeszcze zielone.... Bajka po prostu. Jeśli macie okazję i będzie ładna pogoda, to koniecznie wycieczka w góry ! Takie widoki aż żal przegapić.
Trzymajcie się ciepło, zmykam w końcu coś się pouczyć, powoli robi się dużo tego materiału...
WaniliowoMalinowa
12 października 2014, 18:56Zrobiłaś kawał (dosłownie!) dobrej roboty - pięknie! ;) No i zazdroszczę biegowego towarzystwa - ja na psy jestem uczulona ;( Strzeż się, kocham góry więc wpadnę kiedyś na kawę :P
LooLoo
12 października 2014, 23:04dziękuję i zapraszam serdecznie :D