Zaczynając od dobrych - idzie nieźle. Zaktualizowałam w końcu wagę, bo aż mi było głupio tak ściemniać. W końcu okresy wagi 48, 50, 53, 54 kg przechodziły z jednych w drugie dość płynnie, i tak samo płynnie przeszły w czas wagi 55 - 58 kg. Ta ostatnia liczba pojawiła się nagle, ni z gruchy ni z pietruchy, żeby równie szybko zejść, bo utrzymała się może ze dwa tygodnie i spadła.
Tak więc dzisiaj ruszam z nieprzekłamanymi papierami pt. waga 56,7 kg (dziś rano). Fajnie, bo niewielkie zmiany w żywieniu i stylu życia w ogóle wywołały spadek ponad 1 kg w ciągu 1/1,5 tygodnia. Łatwy początek ciężkiej drogi
Żywienie nieźle, nieźle, nawet mnie nie ciągnie na głupoty, ale wiem, że do czasu. Staram się tylko zapamiętywać, jak mi dobrze, kiedy jem z głową i modlę się, żeby to wystarczyło...
Ćwiczenia są obecnie typowo vitaliowe, a nawet wtedy czuję kłucie w prawym kolanie i ciągnięcie więzadła krzyżowego. Cóż, zawsze coś, przynajmniej mam czas się porozciągać i popracować nad mm. brzucha.
Ze złych wieści - biegowy przestój trwa. Liczę, że dziś ostatni dzień. Jutro po prostu muszę iść spróbować potruchtać. To nie moja fanaberia - muszę sprawdzić, czy będę w stanie pobiec ostatni start za tydzień. Jeśli cokolwiek zaboli, trudno... Jeśli nie, pomyślę ale bardzo nie chcę jeszcze kończyć sezonu, jakaś niespełniona jestem.
Za to jest jeszcze jedna dobra wiadomość - okazało się, że wszystkie, ale to wszystkie moje boleści do tej pory wywołane były... BUTAMI. Co z tego, kobito, że wydasz kupę hajsu na superturboekstra buty z najlepszą-amortyzacją-ever. Ta amortyzacja po 1000 km przestaje istnieć, a ja w swoich butach przebiegłam, uwaga uwaga, jak obliczyliśmy w sklepie - grubo ponad 2500 km... Bez komentarza. Na szczęście biegałam naprzemiennie w drugiej parze terenowej. Dlatego tak polubiłam przełaje - bo wtedy nic nie bolało... Po czym jeden start w butach "na asfalt" i zbieram się już drugi tydzień, a końca nie widać, albo przynajmniej jutro się dowiem.
Dla biegających krótkie info:
- duży drop ~12 mm spowodował obciążenie piszczeli = nadwerężenie przednich mięśni, zapalenie okostnej, przeciążenia przy najlżejszym treningu i skurcze do dziś
-zdarta amortyzacja = efekt betonu dla stawów kolanowych. Czyli betonowe buciki nie tylko w filmach gangsterskich - każdym krokiem fundowałam swoim stawom obciążenia, jakbym biegła bez żadnego wsparcia. Dla stawów przyzwyczajonych do dobrej amortyzacji to był szok. Dlatego każdy start kończył się takim bólem...
Wymieniam buty w trybie natychmiastowym i wracam do treningów do maratonu ! (zaraz po regeneracji...)
JEJEJEJJEJEJEJEJEEEEEEEE będę znowu normalnie biegać
agab2
13 listopada 2014, 17:24ale kilometraż...ja tyle zrobiłam na rowerze i jestem z siebie dumna :) a w jakim czasie tyle przebiegłaś?
LooLoo
13 listopada 2014, 18:44oj czasowo to mi ciężko powiedzieć, bo na zmianę korzystałam z drugiej pary butów :) kupiłam je w sierpniu 2012 r. i od tego czasu biegałam w nich regularnie aż do grudnia zeszłego roku, potem zaczęłam na zmianę z drugą parą. Jak policzyliśmy, biegałam tak między 30 a 50 km tygodniowo i to taki bardziej szacunek z tymi 2,5tys km, ale to takie minimum które obstawiamy