To będzie długi i szczery wpisy, pełny przemyśleń i wniosków. To będzie spowiedź z ostatnich (prawie) trzech lat. Mimo wszystko proszę, żebyście przeczytali i wsparli mnie jakimś słowem w komentarzu. Potrzebuję kopa w tył, może jakichś rad, czegoś, co pomoże zmienić mi kierunek myślenia.
Zaczęło się od tego, że postanowiłam w całości przeczytać pamiętnik Mr.Cube. Czytałam więc od początku, widziałam, że jego myślenie się zmienia i postanowiłam spojrzeć w głąb siebie i przeczytać swój pamiętnik. Szczerze mówiąc, trochę się zaskoczyłam. Z pierwszych wpisów, kiedy ważyłam jeszcze w okolicach 70 kg, czuć było moją motywację, że mam chęć i energię do walki o siebie, że może nie sprawia mi to przyjemności, ale na pewno nie jest katorgą, jak obecnie. Waga w tym czasie zachowywała tendencję spadkową, a ja nie wkładałam wiele wysiłku w dietę, trochę zmieniłam nawyki i włączyłam sport, ot cała historia. Udzielałam się wtedy w grupie wsparcia, prowadziłyśmy regularne tabelki i miałyśmy taką małą, odchudzającą się rodzinę. Niestety, mimo iż kilka z nas bardzo się starało, grupa nie przetrwała próby czasu. Mniej więcej w tym okresie waga zaczęła częściej piąć się w górę, niż spadać. Przedtem pisałam w pamiętniku dość regularnie. Z biegiem czasu wpisy zaczęły pojawiać się coraz rzadziej, a w nich same plany, które nigdy nie zostały zrealizowane, wymówki, żałosne dni, kiedy tylko płakałam nad swoją niedolą, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce. Niewiele było wpisów, które niosły jakieś pozytywne informacje, bardzo rzadko pojawiały się takie jeden po drugim, w odróżnieniu od tych, które mówiły "znów mi się nie udało, ja nie wiem, co się ze mną dzieje". Oprócz tego, że pojawiały się negatywne notki, pojawiać się zaczęły te same obietnice "Do Sylwestra schudnę ... kg", "Do lata będę ważyć ... kg", "Zaczynam biegać regularnie". Najśmieszniejsza z nich to "Od dziś nie jem słodyczy" Tę udało mi się zrealizować raz-nie jadłam ich przez 51 dni. Później nadeszły święta i już więcej nie powtórzyłam tego wyczynu. Właściwie zawsze, jak szło mi już całkiem nieźle, nadchodziły święta-albo Boże Narodzenie, albo wielkanocne-i wszystko niszczyły. Waga wracała wyjściowej i tak w kółko. A potem przyszło "jutro" i permanentny "odjutryzm".
Kryzys nastąpił w zeszłe wakacje, kiedy to tak wpadłam w słodyczowy wir, że przytyłam chyba z 5 kg. Wróciłam jakimś cudem do stanu wyjściowego, ale spaść poniżej 70 kg, jak to kiedyś miało miejsce, już się nie udało. To było w czasie, gdy stosowałam dietę Vitalii, ale co się stało? Nadeszły święta, zrobiłam sobie dyspensę, która trwa do dziś. Dziś też kończą mi się kolejne wakacje, podczas których znów zawładnęły mną słodycze. Obecnie, wstyd mi się przyznać, mam najwyższą wagę w ciągu całego swojego życia. 79,2 kg. Właściwie, kiedy 3 lata temu zaczynałam ważyłam praktycznie 10 kg mniej. Poza tym moim celem jest 22kg mniej!
Wróćmy jeszcze na chwilę do przeszłości. Od roku obiecuję sobie nie jeść już więcej słodyczy. Z nimi to grubsza sprawa, bo zawsze je lubiłam, od malucha. Nigdy jednak nie byłam strasznie tęga, mimo iż jadłam ich stosunkowo dużo. Biegał dzieciak po podwórku to spalał. Przyszedł okres dojrzewania, zaczęłam przejmować się wyglądem i od razu odchudzać. Z perspektywy czasu wiem, że to było zbędne. Jednak słodycze jadłam dalej, dalej się odchudzałam, brak efektu zrzuciłam na nie, nie potrafiłam jednak ograniczyć. Pierwszy wielki skok wagi pojawił się, gdy poszłam na studia, wtedy przybyło 8 kg i tu zaczyna się historia tego pamiętnika. Jednak odbiegłam od tematu słodyczy. W okresie, kiedy zaczęłam być z moim pierwszym prawdziwym chłopakiem, zaczęłam dostrzegać ten problem. Wraz z tym spostrzeżeniem zaczęłam podświadomie szukać usprawiedliwienia dla swojej wielkiej ochoty na cukier. Wymyśliłam sobie uzależnienie i tak bardzo w to wierzyłam, że dziś nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie, czy faktycznie jestem uzależniona od słodkiego, czy to tylko wymysł chorej wyobraźni, wymówka. Patrząc na to, jak spędziłam obecne i poprzednie wakacje sądzę, że faktycznie jestem uzależniona. Jednak, gdy wracam na studia, potrafię wytrzymać dłużej bez słodkiego. Jem zdecydowanie mniej cukierków, ciasteczek itp. Nie kupuję, nie mam w mieszkaniu, nie kuszą, poza tym częściej jestem poza domem, niż w nim, a na uczelni szkoda mi pieniędzy na batonika za 2 zł, który w markecie kosztuje połowę mniej. To jak z moimi kolegami-palaczami. Na studiach nie palą, ze względów finansowych. Ta druga strona medalu skłania mnie do myśli, że to jednak wymówka.
Od mniej więcej roku, może nieco dłużej, zauważyłam, że nie jestem tą samą osobą, co wcześniej. Tamta Luanna była pełna energii, pozytywnego nastawienia do świata i ludzi, a przede wszystkim pełna wiary. A teraz coś złego dzieje się z moją psychiką. Po pierwsze, jestem swoim absolutnym przeciwieństwem. Nadal potrafię cieszyć się promieniami słońca, jednak zamiast poczuć energię bijącą od niego, to ja popadam w radosny, ale flegmatyczno-melancholijny nastrój. Wiem, że to właściwie się wyklucza, ale naprawdę tak jest. Każdą wolną chwilę spędzam bujając w obłokach, albo użalając się nad swoją słabą wolą i psychiką. Zawsze lubiłam marzyć, ale tamte marzenia miały jakiś inny wymiar. Teraz jestem jakby nieobecna w realnym świecie. Martwię się, bo nie umiem znaleźć przyczyny tej zmiany. A nie znając przyczyny, kiepsko widzę powrót do dawnych zachowań.
Zauważyłam też, że wraz z
powyższą zmianą, zaczęło się u mnie w pamiętniku więcej wpisów
filozoficznych, nie wiem, czy może już wyrosłam z "paplania o bzdurach",
czy to też ma związek z psychiką i zmianą, która w niej zaszła. Zbiega
się to wszystko ze wzrostem wagi.
Stawiam więc sobie pytanie: czy jeśli schudnę, to znów będę tamtą dziewczyną? Czy to moje myślenie ma związek z wagą i z niej wynika, czy może odwrotnie-to waga wynikła z myślenia?
Przemyślenia, przemyślenia, przemyślenia, teraz czas na odrobinę podsumowań i chwili obecnej.
Kiedyś-byłam energiczna, pełna życia, pozytywnie nastawiona do diety, jadłam słodycze, ale też jakieś zdrowe potrawy, przygotowane przez siebie, a nie kupne pierogi, gdy skończyły się "słoiki" od mamy. Potrafiłam cieszyć się chwilą i tak zwyczajnie, po prostu żyć.
Dziś-jestem smętną, tłustą krową, mam nadwagę (kiedyś BMI jedynie w górnych granicach normy), trwam w jakimś zamyśleniu i kompletnie nie umiem uwierzyć w siebie, chociaż wiem, że jest to konieczne, by zwyciężyć. Jem słodycze, mimo iż nie mam na nie szczególnej ochoty, a jak zacznę, to nie potrafię przestać. Kiedyś budziłam się w nocy przerażona i zarazem podniecona myślą "jutro ważenie!", a dziś budzę się w nocy nie myśląc o wadze, tylko z takim psychopatycznym, obsesyjnym uczuciem. Z myślą "Zjem czekoladę, przecież jestem taka słaba i nie umiem jej się oprzeć..." A prawda jest taka, że potrafię, ale ja chyba chcę się poczuć żałosna, serio, nie rozumiem tego i nie potrafię przezwyciężyć.
Jeśli ktoś dotrwał do tego momentu, to pomóżcie, czy znacie jakiś sposób, jak wyjść z tego błędnego koła? Dodam, że czytałam i oglądałam już "Sekret", "Potęgę podświadomości" mam we własnym księgozbiorze i próbuję skorygować swoje myślenie pod kątem rad zawartych w tych publikacjach, ale jakoś nie idzie. Czy ktoś z Was miał kiedyś podobnie?
A teraz chwila obecna (wreszcie!). Nic nie będę obiecywać, nie planuję, wycofuję się z tego, nie powtarzajmy starych błędów. Najpierw zmienię myślenie i podejście, a później jakieś większe plany. Dziś małe kroczki-jeść zdrowiej, co tylko się da, a słodyczy starać się unikać.
Z Tego miejsca dziękuję serdecznie dziewczynie o nicku Jolanta94, w której mam realne wsparcie i która skłoniła mnie (choć pewnie nieświadomie) to zawalczenia o siebie po raz kolejny. Tak bardziej na serio, a nie tak, żeby tylko udawać. Dzięki niej od wczoraj jestem znów na diecie, chociaż może jeszcze tego za bardzo nie respektuję, to staram się.
LooLoo
30 września 2014, 20:36hej, mam wrażenie że cię rozumiem. Od roku zmagam się z piekłem poczucia przymusu obżerania się. Może to brzmieć śmiesznie, w końcu jak można czuć jakikolwiek przymus, ale jednak tak jest. Głowa się wyłącza, liczy się tylko żarcie, wszystko schodzi na dalszy plan. Wszystko kręci się wokół słodkości, jak kończą się słodycze, to zaczyna się dżem i tak w kółko... Ja chyba tak jak ty liczę na przełom, czekam, aż sama z siebie przestanę czuć tę patologiczną potrzebę opychania się do oporu słodyczami i innym syfem. Czytałaś ostatni wpis MrCube? Ta chwila nie nadejdzie. Nie ma co czekać na znak z nieba, że coś się samo odmieni, że problem zniknie. Życia mogłoby braknąć na takie czekanie. Mi pomogło poczucie celu, związane z moim ukochanym bieganiem. Wiem, po prostu to wiem, że efekty w moim ciele przyjdą same, mimochodem, ale jedyne co muszę zrobić to uprzeć się na ten cel. Akurat sport jest takim katalizatorem, który pozwala wszystko zmienić, zapomnieć o słodyczach, a jak już się od nich odzwyczaisz, to będzie już dużo łatwiej ! Powodzenia, jak coś to pisz, chętnie pogadam z kimś, kto też ma "słodki problem" ;)
Luanna
5 października 2014, 07:37Dziękuję za dobre słowa :) Myślałam, że tylko ja jedna naprawdę nie potrafię się oprzeć słodyczom. A czy dzięki bieganiu już zapomniałaś o słodkim, czy nadal jesteś w fazie "testowania" tej metody?
LooLoo
5 października 2014, 15:12dzięki bieganiu udaje mi się na dobre zapomnieć o słodyczach, niestety do pierwszego momentu kiedy znowu je tknę ;) i to jest sprawdzona metoda. Natomiast dopiero zamierzam przetestować, jak to będzie wyznaczyć sobie granicę słodkości, które można zjeść z okazji świąt, urodzin itp, a po tej granicy po prostu dołożyć nieco cięższy trening żeby na nowo przestać mieć te ciągotki do cukru. Ale to dopiero zobaczę, może po wyznaczeniu tej granicy potem wystarczy sama silna wola ? ;)
studentka_UM_Lublin
30 września 2014, 18:00Kochana, czasami zatracamy się, zapominamy o sobie... Szukamy wymówek naszej słabości... Robimy sobie niby urlop, ciągle wręczamy sobie słodkie nagrody, choć przyjemność z nich jest znikoma... tylko podczas jedzenia, potem niestrawność, a z czasem jest nas coraz więcej... zamiast tego lepiej się po prostu wyłączyć, włożyć dres, spakować torbę, wykupić karnet na siłowni i biegać tam bez zastanowienia... ja na ćwiczeniach zapominam o swoich problemach.. totalnie skupiam się na swoim ciele, na wykonywaniu ćwiczeń, pokonywaniu granic swojej wytrzymałości... czasem nie daję rady wszystkiego wykonać, muszę odpocząć na 5 sekund, ale śmieję się wtedy i próbuję znowu.. potem po ćwiczeniach zabieram swoje rzeczy i jak wracam do domu jaśniej patrzę na moje życie, pewne rozwiązania same przychodzą mi do głowy. jestem dumna z siebie, radosna, choć zmęczona fizycznie. psychicznie odpoczywam. najgorsze co mogę zrobić, to czekać. czekać na kogoś, kto będzie ze mną chodził na fitness, czekać na obniżkę cen, na nowy miesiąc itd. Czasu nigdy nie będzie więcej, chętnych do towarzystwa też nie, a ceny się raczej nie zmienią. Czas, który tracimy na planowanie diety i ćwiczeń, moglibyśmy o wiele lepiej wykorzystać na realizację tego planu. Zaczynasz tu i teraz. Dasz radę. TRZYMAM KCIUKI :)) ps. mam prośbę. jeśli będziesz miała chwilkę i będziesz mogła wypełnić prowadzoną przeze mnie ankietę na temat nawyków żywieniowych to będę wdzięczna. dzięki z góry. tutaj masz link: https://840805.siukjm.asia/forms/d/1R8tyVMBmJwI7uaHp3uh9kjP158DKPLkHUg6rM076gdI/viewform
olenka173065
30 września 2014, 15:32Może powinnaś wybrać się do psychologa?To mogą być początki jakiejś depresji. Ważę wiecej od Ciebie.W przeciagu jakis 3 lat przytylam 20kg do kogo moge miec pretensje?Do siebie!Większosc z nas nie probuje sie odchudzac pierwszy raz,tylko kolejny i kolejny.Jezeli upadles musisz umiec sie podniesc!Wszystko jest do zrobienia tylko trzeba tego naprawde chciec.Nikt nie mowil ze bedzie latwo,wtedy zycie byloby nudne.Pamietaj ze nie jestes sama,masz napewno osoby ktore Cię wesprą!Powodzenia