Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
hmmm... znowu trzeba zacząć


Nowy Rok...
Czy będzie lepszy?...
Chciałabym. Zdaję sobie sprawę, że wiele zależy ode mnie, choć nie a wszystko mam wpływ...
Ja teraz:
* przekroczyłam 80 kg. - tak źle to jeszcze nie było (tylko w ciąży tyle ważyłam). To trochę (nawet nie trochę) na własne życzenie. Ostatnio mąż po raz kolejny "za usterkował" mnie, że przecież jestem na diecie - gdy chciałam coś zjeść. I nie piszcie mi, że to motywujące. On to robi poprzez wyśmiewanie się ze mnie, z mojego braku silnej woli. Mnie to nie motywuje a co więcej dołuje a ja... na doła najlepsze jest przekąszenie czegoś. No ale wracając do tematu. Gdy po raz kolejny komentował moje zachowanie powiedziałam, że na diecie nie jestem i nie będę. I o dziwo osiągnęłam sukces: przestał się ze mnie śmiać, ale... potwierdziłam w działaniach, że olewam moją wagę i... waga pokazała co o mnie myśli.
* nie akceptuję siebie, jestem gruba, tłusta, mam się dość. Nie kupię dla tłuściocha nowych ubrań a w starych... nie wyglądam dobrze. Chodzę w tym w czym się jeszcze jakoś mieszczę. Sylwestra spędziliśmy u znajomych. Gospodyni rozmiar chyba ze 32 (a je całkiem sporo - ten typ po prostu tak ma). Inna koleżanka też rozmiarowo ok. i ja...(facetów - mężów pomijam). Szlak mnie trafiał jak ktoś chciał mi zrobić zdjęcie. Szczególnie zdjęcie z "32" (nawet nie wiem czy ona ma aż 32). Zresztą mąż mi niejednokrotnie mówił, że kiedyś to na zdjęciach wychodziłam dobrze a teraz... Od dłuższego czasu nie chcę sobie robić zdjęć z dzieckiem bo szkoda zdjęć...
* widzę lekkie (przynajmniej na razie) światełko w tunelu. Wiem, że u mnie to kwestia tego co w głowie. Przez dłuższy czas było mi wbijane do głowy (głównie mąż choć rodzice też), że: i tak nie schudnę, że źle wyglądam, że nie wytrzymam zmian żywieniowych, że brak mi motywacji itp. Moja mama dodatkowo jak jej starałam się wyjaśnić, ze u mnie to kwestia stresów (napięta atmosfera w pracy, choroby w tym sepsa i operacje synka i temat pomijany w rozmowach z mamą to "dobijanie" mnie przez męża), które zajadam twierdziła, że gadam głupoty itp (ona od stresów chudnie na potęgę i nie może zrozumieć, że u kogoś może być inaczej - czym mnie wkurzała a na stres...itd). Tak więc zamiast wsparcia ze strony rodziny mam dołowanie. Ja w to wszystko uwierzyłam - moje poczucie wartości jest do d... Zrobiłam jednak pierwszy krok aby to zmienić. Poszłam do psychologa. Po umówieniu się na wizytę postanowiłam powiedzieć o tym mężowi (najpierw chciałam coś ściemnić - a potem stwierdziłam, że co ma być to będzie...) i... mąż po raz pierwszy od dawna zaskoczył mnie pozytywnie. Powiedział "wreszcie". Zasugerował od razu wizytę u dietetyka, bo ostatnio rozmawiał z kimś kto "poprawił się" właśnie dzięki p. dietetyk. Oczywiście teraz chodzi i nazywa mnie czule "psycholkiem" choć obiecał, że nie powie tak przy innych. W każdym razie jestem po pierwszej wizycie u p. psycholog i z całą pewnością do niej wrócę.
* umówiłam się już do dietetyczki - zobaczymy co z tego wyjdzie i czy ma to sens. Korzystałam z diet vitaliowych i wiem, że jestem w stanie na nich tracić wagę, pod warunkiem, że... poza dietetycznymi posiłkami nie zjem "tysiąc" kalorii pomiędzy posiłkami.
Wizytę mam dopiero 15 bo wcześniej jadę na narty... i tu znowu kicha. Będziemy tam chodzić na termy, czyli kostium kąpielowy konieczny :( Buuuu. Koszmar.
Poużalałam się...- chyba za długą mam przerwę między wizytami u p. psycholog. Zresztą ona mówiła, że najlepiej jak będziemy spotykały się co tydzień - teraz już wiem dlaczego.
Pozdrawiam wszystkich, którzy to czytają noworocznie.

PS. A tak swoją drogą to mam cudownego choć rozbrykanego synka i męża, który mimo, iż nie jest dla mnie wsparciem psychicznym to wiele, koleżanek mi go zazdrości ze względu na to co robi w domu i przy dziecku :)

Zmian jeszcze nie zaczynam. Czekam na wizytę u p. dietetyk i psycholog. Zaczynam jednak codzienne wyliczanki. Może wstyd przed przyznaniem się co jadłam zdziała cuda.
Dzień dzisiejszy
Śniadanie - kajzerka pokrojona na 3, obtoczona w jajku i usmażona
Obiad - mały kotlet mielony (4-latek zjadł większy), ziemniaki i marchewka z groszkiem - wszystko w całkiem przyzwoitych ilościach
Kolacja - dwa tosty z serkiem i pomidorem
A pomiędzy posiłkami...: torcik tiramisu własnej produkcji (bo został z Sylwestra), pierniki ok. 10 szt. z lukrem lub czekoladą i posypką własnej produkcji (bo zostały ze Świąt), blok czekoladowy  własnej produkcji - wspomnienie dzieciństwa (bo został z Sylwestra).
Głupio mi tu to napisać, ale jak na mnie to i tak nie dużo :( - tak wiem nie ma się czym chwalić... głowa w piasek

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.