Tak sobie siedzę i myślę że chcę coś napisać.
Zazwyczaj mam taką ochotę na wysrywy w pamietniku jak mąż ma drugą zmianę, bo jak Młoda już zaśnie to jest tak błogo, mam czas.. i czuję że chce mi się wygadać. W przestrzeń, a co! Ale zamiast strugać wariata gadającego do siebie, wolę "gadać" do Was.
Zacznę od tego że praktycznie codziennie wieczorem przed snem, czytam wasze pamiętniki lub wpisy na forach. Szukam osób takich jak ja, które mają wielki bagaż nadprogramowych kilogramów i które albo już walkę mają za sobą albo są w jej trakcie. Wiecie, czuję, że potrzebuję potwierdzenia że to jest możliwe, że wygram wojnę, bo dotychczas wszystkie bitwy przegrywałam. Tak więc leżąc jak zwykle rozwalona jak żaba na liściu, łypiąc jednym okiem w telefon (drugie było ukryte w poduszce) natknęłam się na jakiś wpis na forum w którym dziewczyna pokazywała zdjęcia swojego brzucha i pytała o opinie ludności - czy ta skóra obwisła taka zostanie jak schudnie, czy też trzeba będzie robić plastyke. To była jakaś młoda dziewczyna, chyba coś lekko po 20.
Pierwsze o czym pomyśłałam - o kuwa.
Mi też coś tam wisi tu i ówdzie. Zaczęło wisieć w sumie po porodzie, wcześniej mimo że byłam byczodużym pączkiem to nie miałam ani jednego rozstępu, brzuch też wora raczej nie przypominał. Moją zmorą są uda i wielkie dupsko. Tam znajdziecie 80% moich kilogramów. No ale teraz wisi, więc do rzeczy.
Zaczęłam czytać komentarze. Jeden z nich był szczery (lub chamski, ciężko stwierdzić) jak w mordę strzelił.
"Zbieraj na plastykę brzucha."
Do tej pory nie brałam pod uwagę tego, że i ja mogę jej wymagać. Mój brzuch akurat wygląda trochę inaczej niż autorki postu, no ale zaczęło do mnie docierać że może być różnie. Ktoś napisał że nawet jak schudnie, to nadal nie będzie wyglądać jak osoby szczupłe które nigdy otyłe nie były. Trochę mi to weszło do głowy, więc przemyślałam sprawę i obgadałam ją z mężem. Nawet jeśli nadal nie będę wyglądać jak modelka, to przynajmniej będę ważyć mniej i w ciuchach się ukryje ewentualne zwisy skóry. Mąż mówi że hajs na plastykę się ogarnie. A tak serio, to bardziej poważnie zacznę się martwić jak przyjdzie na to czas. W tym momencie mam nadal ponad 40kg do zgubienia. I chyba na tym się powinnam skupić. Choć nie ukrywam, te słowa pozbawiające nadziei na bycie po prostu skinny rurą, jak gdybym nigdy otyła nie była, trochę zabolały, mimo że nie były skierowane bezpośrednio do mnie.
Teraz, jak już zrzuciłam z siebie balast smutków i obaw grubego człowieka, mogę przejść do weselszych wiadomości. Otóż, jutro dzień ważenia, a co za tym idzie, kontynuoowałam mój maraton codziennego stawania na wagę.
Dziś 102,1!
Mimo że jestem 7 dni przed okresem, waga jeszcze się nie zatrzymała. Mam nadzieję że dobra passa wytrwa do jutra i z duma dodam rano nowy pomiar - 102,0!
Potem niech się dzieje co chce, o ile okres nadejdzie. Jak nie nadejdzie, to wtedy zacznę obmyślać nową taktykę. Póki co plan jest prosty. Najpóźniej za 3 tygodnie widzę 99.
Codziennie rano wstaję i przyglądam się sobie. Szukam oznak tego, że jest lepiej. Koszulki stały się jakieś luźniejsze i to bardzo budujące. Mam wrażenie że twarz też ciut lepiej wygląda, choć to akurat może być jedynie złudzenie, bo bardzo bym chciała by mnie trochę przeciągnęło. To sprawi, że znów będę wyglądać atrakcyjniej dla samej siebie, nawet jeśli cała reszta nie będzie jeszcze idealna.
Jednak o rzeczy która sprawiła że ten dzień stał się jednym z piękniejszych i niesamowicie ważnych jeszcze wam nie powiedziałam.
Otóż moja mała dziewczynka zaczęła chodzić.
Leżałam sobie na podłodze w jej pokoiku i czytałam jej na głos Harrego Pottera, a tu nagle coś odwróciło moją uwagę. Usłyszałam bardzo charakterystyczne tuptusianie. Podniosłam głowe znad książki a mym oczom ukazała się ona - piękna jak zawsze, niesamowicie szczęśliwa i dumna z siebie J, robiąca kolejny kroczek w moją stronę. I kolejny. I jeszcze jeden. I następny.
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Przy każdej jej nowej umiejętności płakałam jak głupia, z dumy i wzruszenia. Jednak dziś było inaczej.
Patrzyłam na nią i zrozumiałam, że moja malutka już wcale nie jest taka malutka. To już nie jest niemowlę, to mała dziewczynka. Coraz bardziej świadoma, bardzo mądra i śliczna. Chodzi.
Tak długo na to czekałam, oczami wyobraźni wybierałam pierwsze buciki i chodziłam na spacery trzymając jej rączkę. Ale gdy to już się stało, prócz szcześcia poczułam coś jeszcze - tak jakby smutek. Już nigdy nie wrócę do wszystkich chwil, już nigdy nie będzie taka mała.
Jakże piękne i ciężkie to chwile, aż trudno to opisać.
Boję się, że jak mrugnę to ona nagle będzie już dorosła i będzie chciała wyprowadzić się z domu. Ten czas tak szybko ucieka!
A skoro tak szybko ucieka, to trzeba go trochę jeszcze zmarnować przed telewizorem. Netflix znów złapał mnie w pułapkę.. Tym razem nazywa się ona "Designated survivor"
Ale zanim to, zauważyłam coś super u innych dziewczyn. We wpisach pamiętnika w tytule dają liczbę dni. Mega mi się to spodobało i uznałam, że podkradnę!
Niech będzie, dziś wybił #41 dzień mojego nowego życia, nowej mnie! :)