Od kilku tygodni w miarę regularnie chodzę 2-3 razy w tygodniu na tabatę. To nie jedyna moja aktywność ale zdecydowanie ulubiona.
Pamiętam pierwszy raz. Ćwiczenia robilam na pól gwizdka, lapiąć ćwierć oddechu i rzucając się lapczywie na wodę. Pamiętam, jak po zajęciach wyszlam do wodopoju i pilam próbując się ochlodzić.
Dziś nie wykonuję ćwiczeń tak szybko jak trenerka czy niektóre dziewczyny. Ale jestem z tygodnia na tydzień silniejsza. Nie robię przerw, nie wypijam calej wody, nie tracę oddechu. Robię szybciej, lepiej.
jestem lepsza od samej siebie. Tej z wczoraj. Ale slabsza od tej jutrzejszej.
Nie patrzę na zgrabne dziewczyny z zazdrością. Raczej z myślą ja też to osiągnę. Chcę, mogę, będę wytrwala.
Dzień w dzień walczę z moimi slabostkami, niechciejami. Wewnętrznym leniem, który w ostatnim roku we mnie zamieszkal. Tylko uczucie rozczarowania samej siebie, już wieczorem z glową na poduszce, jest gorsze niż ta niechęć do naciągnięcia sportowych gatków na cztery litery.
A ja odliczam do pierwszych wakacji w tym roku 1/45
aenyewe
26 stycznia 2018, 14:10Pierwsze wakacje w tym roku? Zazdroszczę, ja nie byłam na wakacjach od 5 lat, o niczym innym nie marzę tak jak odpoczynku z dala od wszystkiego :D Fajnie, ze jest progress
idajuliaantonina
26 stycznia 2018, 14:09super, ważne, że robisz postępy :)
svana
26 stycznia 2018, 13:34najważniejsze to pozyttwyne podejście.Trzymam kciuki :)