Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
eh te trudne dni


Dziś dostałam @ boli mnie brzuch tak mocno, że nie jestem w stanie normalnie funkcjonować, w ogóle nie potrafię się skupić na pracy, czytam i nie wiem co czytam, okropnie mnie boli brzuch. Muszę jakoś wytrwać do końca dnia, za wiele dziś nie zrobię, dobrze, że podgoniłam z pracą wcześniej, zawsze muszę tak robić jak czuję, że zbliża się @.
Dietę trzymam, ale na wagę nie wchodzę bo nie ma teraz sensu.
Dziś odbieram samochód od mechanika, cieszę się bo bez samochodu jak bez ręki, dobrze, że M tak potrafi zorganizować sobie pracę by mnie przywieźć i odebrać bo do mojej pracy nie mam żadnego dobrego połączenia, żeby być na czas.
W domu mam taki rozpierdziel, że się patrzeć nie mogę ale za nic nie mogę znaleźć czasu na cokolwiek, w poniedziałek po pracy byliśmy na zakupach, później wzięłam się za obiad i zeszło do 22, we wtorek byliśmy na urodzinach i mojej siostry ciotecznej i tu mogę się pochwalić bo nie tknęłam ani jednego kawałka ciastka i ani jednego cukierka. Wczoraj byłam u fryzjera a potem znów na zakupy tym razem nie spożywcze tylko papiernicze do torebek na słodycze dla gości weselnych. A dziś pewnie jak wrócę to pójdę spać z tym bólem nie dam rady nic zrobić, ból i ogólne osłabienie organizmu, zawroty głowy i ogólnie nie do życia, ale jutro już będzie o niebo lepiej, więc przeżyję dziś i będę żyła dalej ;)

Najbardziej cieszę się z tego, że udaje mi się trzymać dietę, że nie łamię się, oglądałam ostatnio moje zdjęcia z poprzedniego odchudzania i załamałam się, że znów tak się zapuściłam a już taka byłam szczupła tak się dobrze czułam ze sobą, a później wprowadził się brat z żoną i dziećmi i zaczęły się  codziennie pizza, kebab, gyros, frytki (oni ciągle to jedzą a są szczupli jak patyki) ślina mi ciekła strumieniami i się złamałam, do tego zaczęłam pracę na kuchni i weź nie jedz pracując na kuchni, później jeszcze gorzej bo z kuchni trafiłam do biura i tu już całkiem masakra siedzisz 8h i jesz wracasz do domu i nie masz czasu na ruch, nie chce się zwyczajnie się zasiedzisz, apogeum wszystkiego było poznanie mojego M, który też ma swój brzuszek, który kocha mnie taką jaka jestem i nigdy mi nie powiedział, że przytyłam, wręcz przeciwnie z każdym kg ja mu się podobałam bardziej, wiem, że szaleje na moim punkcie więc nie czułam presji, że muszę mu się podobać wręcz przeciwne oboje lubimy jeść i oboje tyjemy.
Trzeba było powiedzieć sobie stop, brat się dzięki Bogu już wyprowadził, w pracy zmieniam nawyki żywieniowe, powiedziałam wszystkim, że się odchudzam do wesela i nikt się o nic nie czepia, choć wiem, że za plecami gadają na pewno ale to żadna przeszkoda. Na mojego M. krzyczę jak częstuje mnie czymś słodkim bo on się zapomina ale wspiera mnie bardzo mocno, chwali często i cieszy się z moich sukcesów, ostatnio rzucił mi tekstem, "że czuć już na brzuchu 3kg mniej" (hahaha akurat) ale cieszę się, że mam w nim wsparcie :)

Miałam się pochwalić winietkami ale nie mam czasu ich sfotografować postaram się zrobić to dziś a w przyszłym tygodniu idziemy z druhną rozglądać się za sukienką. Ostatnio żyję tylko weselem, powiem Wam, że to przyjemne szukanie, organizacja, planowanie tylko ten strach, żeby wszystko dobrze wyszło. Jeszcze tyle spraw do pozałatwiania, tylko mój M kochany się zaczyna dołować, bo jego rodzina w ogóle go nie wspiera, nie cieszą się jego szczęściem, gaszą jego entuzjazm, we wszystkim widzą problem, tak że dla nich całe to wesele jest jednym wielkim problemem i nie mówię tu o finansach.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.