W weekend zrobiłem sobie próbę wydolnościową w laboratorium sportowym. Kosztuje niestety parę stówek, dlatego do tej pory jakoś się nie wyrywałem, bo przecież strefy tętna (najważniejszy dla mnie cel tego testu) można wyznaczyć za darmo metodą, którą opisałem tu: klik Laboratorium pozwala jednak wyznaczyć je bardziej wiarygodnie, a do tego mierzy kilka innych istotnych parametrów wydolnościowych. Akurat dawali zniżkę dla mojego klubu więc skorzystałem.
Próba trwa 40 minut i polega na tym, że ok. połowy tego czasu biegnie się po bieżni coraz szybciej do odmowy. Kolarze mogą kręcić na trenażerze. Najpierw ankieta i rozgrzewka – 5 minut szurania 7 km/h. Musiałem się przyzwyczaić do bieżni, bo kontakt z nią mam sporadycznie, ostatni raz pewnie z rok temu. Potem zakładamy maskę Hannibala Lectera, podłączoną do aparatury, mierzącej przepływ tlenu. I zaczynamy od 8 km/h. Co 2 minuty technik pobiera z opuszka trochę krwi i podbija tempo o 1 km/h. Po kwadransie biegłem już 14 km/h i obficie skrapiałem bieżnię potem. Padło pytanie, czy próbujemy 15. No pewnie, puls wciąż o 5 ud/min niższy od znanego mi maksymalnego - to można. Tu już ostra jazda, pot leje się ciurkiem, w okolicy mostka rozlewa się znajome pieczenie, którego nie lubię. Poczułem że technika biegu pomału siada, zaczynam się trochę chwiać i przesuwać na boki na bieżni, a puls właśnie osiągnął wartość maksymalną. Przed oczami już lekkie mroczki. Udało mi się jednak nie spaść z bieżni i wytrzymać te dwie minuty. Po podbiciu do 16 km/h (3:45 min/km, tym tempem finiszuję na zawodach ostatnie 100-200m) dałem radę już tylko pół minuty i podniosłem rękę w górę na stop. Zatrzymanie bieżni. Kilka minut stania/marszu wciąż w masce na twarzy, aby zmierzyć pobór tlenu po 4 minutach. Następnie odpięcie maski, zejście z bieżni - ostrożnie, bo zawroty głowy. Nawet kilkanaście minut później na schodach świat wciąż lekko wirował, dlatego po prysznicu profilaktycznie poczekałem jeszcze pół godziny, zanim wsiadłem do auta. To był mimo wszystko mocny akcent, chociaż krótki.
Szkoda trochę, że nie biegło się w takiej uprzęży, którą stosują inne laboratoria. Zapobiega ona upadkowi na bieżnię - w razie zasłabnięcia po prostu zawisa się nad ziemią, więc można pocisnąć naprawdę do odcięcia prądu. Czułem, że jeszcze odrobinę bardziej mógłbym się postarać. Niewielką odrobinę, ale jednak. Za kilka miesięcy powtórzę badanie i może wtedy będę całkiem zdrowy, a nie z resztkami przeziębienia i nie do końca wyspany. Mimo to facet z labu powiedział, że na wykresie widział, że pocisnąłem naprawdę dobrze (jakiś tam parametr osiągnął 110%) i kontynuacja nie dałaby już korzyści z punktu widzenia celu badania. No może puls wskoczyłby jeszcze wyżej.
Wyniki będą za tydzień, coś wtedy wrzucę. Na razie tylko zrzut z mojego Garmina:
JoannaMaria2014
27 grudnia 2014, 09:09Super doswiadczenie. Pozdrawiam
Magdalena762013
22 grudnia 2014, 19:22Dzieki za podzielenie sie przezyciami z tego badania. Slyszalam tylko o testach wydolnosciowych dla osob, ktore majà jakies problemy z zarastajacymi tetnicami...