Ostatnio nie miałam czasu biegać. W ten weekend udało mi się jednak zmobilizować i dwukrotnie wybrałam się na przebieżki. Sobotnie podejście okazało się porażką. Przebyłam 5 kilometrów, kilka razy przechodząc w marsz. Było jednak blisko 30 stopni (mimo wczesnej godziny) więc zrzuciłam swoją porażkę na zbyt wysoką temperaturę. A co.
W niedzielę jednak się zaparłam i zmobilizowałam swój umysł by przestał słuchać jojczenia ciała. Przebiegłam 7km bez przerwy na marsz. Może i dobiegłabym ostatni kilometr do domu ale ważniejsze było dla mnie ochłonięcie i pozbycie się czerwieni z twarzy zanim zobaczy mnie współlokator. Serio - po jakimkolwiek wysiłku moja twarz wygląda jak tyłek pawiana.
Nie jest to może szczyt marzeń jeśli chodzi o tempo ale nie będę się zniechęcać. Za kilka tygodni powinno być lepiej ;)
Wczoraj naszła mnie też ochota na pizzę. Pomyślałam jednak, że może zrobię ciut zdrowszą wersję tego dania, tak eksperymentalnie ;)
Co wyszło? Cienki, żytni placek ze szpinakiem, serem kozim i pomidorem ;) W smaku nie przypomina klasycznej pizzy ale i tak bardzo, bardzo a tak jestem ;)
Jutro mam ciężki egzamin. Jestem przekonana, że materiał już opanowałam ale i tak trochę świruję ;) Żeby oderwać myśli od tego co mnie czeka robiłam przegląd szafy i zastanawiałam się w czym pójść.
I chyba postawię na białą sukienkę, czarną marynarkę i czarne klasyczne szpilki. Bezpiecznie, wygodnie i całkiem zgrabnie :)