Ósemki mnie prześladują. Moje mieszkanie ma 48 metrów. Sporo, jak na trzy osoby. Cholernie mało jak na matkę pracującą w domu i chore dziecko.
Mały w niedziele zaczął gorączkować. Ale tylko 38 stopni więc uznałam, że nie ma powodu do paniki. Spokój skończył się wieczorem, kiedy pojawiła się wysypka. Rano lekarz - szkarlatyna.
Ja wiem, że wiele mam mi zazdrości pracy w domu. Nie chodzi o zawiść, ale o to, że jak dziecko chore, to zawsze nie muszę się szefowi tłumaczyć z nieobecności. Nie muszę się bać, że mnie wywalą.
Ale... praca z dzieckiem to horror. Już nie chodzi o to, że podczas rozmowy z Bardzo Ważną Panią mały cały czas krzyczy: Kupę zrobiłem, kupę...wytrzyj mi tyłek. To mnie mało obchodzi, ale sam fakt, że nie mogę skupić się na rozmowie merytorycznej to problem.
Do środy mam oddać osiem analiz. Inaczej nie zarobię na życie. Freelance to nie bajka. I co z tego, że mnie nie wywalą.
BTW - nie rozumiem, dlaczego cała Polska dziś emocjonuje się tym, jakie dmuchane lale lubi redaktor z TVN. Nic do roboty nie mają czy co?