Przeważnie tak jest - kiedy podejmuję jakies wyzwanie albo stawiam sobie cel - nie idzie nic w dobrą strone.
W piątek waga - 92,50 kg - myslę sobie masakra, może coś z waga nie tak.... zobaczę co będzie w poniedziałek.
Przez wekend - najpierw córa słabości, jakies choróbsko, potem najmniejszy 2 dni z gorączką około 40st. , wczoraj wieczorem średni syn z bólem brzucha....
W efekcie cała sobota zmarnowana, tj. sprzatanie , gotowanie , prasowanie etc. zakończyłam grubo po północy. Niedziela spędzona leniwie, nie miałam siły na nic.
zatem wekend ruchowo - 0 % - zero procent.
Ech.
Waga dziś rano - o zgrozo - 93 kg.
Zmieniam pasek, bo cóż innego z 91,80 na 93 kg.
A mój celna wrzesień to 88 kg.
Czy dam radę ścisnąć tyłek i zrucić ponad 1,5 kg tygodniowo (bo tak wychodzi z matematyki).
Uff.
Nie jestem szczęśliwa z tego obrotu sprawy.
Aha, dostałam od koleżanki zdjęcia z wakacji, na szczęście są nieostre i z oddalenia, ale jaka jestem na nich gruba :( trochę się załamałam, bo widze siebie niestety jako chudszą osobę, a faktycznie jestem potężna.
Kurczę...
Mam doła...