Dzisiaj jest mój szósty dzień na diecie, nie wiem już nawet której z kolei. Zawsze na początku jest fajnie, mam energię i zapał do tego, aby walczyć z moimi nadprogramowymi kilogramami. Ale boję się co będzie za kilka dni... moja motywacja i zapał szybko słabną i nawet nie wiem kiedy zaczynam jeść jak zwykle, czyli zajadam nadprogramowe kalorie...
To chyba przez to, że nie mogłam nigdy nakłonić mojej rodzinki do "dietowania" razem ze mną... robiłam 2 śniadania, 2 obiady, itd itp... Po kilkunastu dniach po prostu miałam już dosyć siedzenia cały czas w kuchni.
Teraz jest szansa, aby choć trochę to się zmieniło, ponieważ mój partner ma problemy z nadciśnieniem i jest zmuszony zmienić dietę. Nie będzie już kupowania co chwila słodyczy, tłustych wędlin, boczku i alkoholu. A jeżeli tego nie będzie to mam większe szanse na utrzymanie się w diecie.
Ze słodyczami nie mam większego problemu... od czasu jak zaszłam w ciążę (a to było 9 lat temu) mój organizm nie domaga się CUKRU.
Moim problemem nr jeden przy zachowaniu diety to ALKOHOL. Jestem piwoszką i się do tego przyznaję. A wiadomo... jedno, drugie piwko i włącza się wietrzenie lodówki :(
Powiedziałam sobie DOŚĆ! Od 18.07. nie miałam w ustach ani grama alkoholu. A że moja druga połóweczka też ma wprowadzone ograniczenia, to jest łatwiej
Staram się utrzymać dietę na poziomie 1400-1500kcal, jem 5 posiłków dziennie, ostatni kończę o godzinie 19tej, piję minimum 1,5 litra wody. Jedyne co to muszę zmotywować się do wysiłku fizycznego... jest ciężko :( Cieszę się, że chociaż wsiadam na rower i dużo chodzę. Od poniedziałku zaczynam chodzić do STUDIO FIGURA, gdzie będę korzystać z urządzenia VACUFit.
Życzę sobie jednego... WYTRWAŁOŚCI...