Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Moje hobby to przede wszystkim podróże - bliższe, dalsze i całkiem dalekie. Oprócz tego uwielbiam czytać - można powiedzieć, że pożeram książki, lubię też chodzić na bardzo długie spacery z moim psem. Zdarza się, że znikamy w lesie (mam to szczęście, że mieszkam obok pięknego lasu) na 2-3 godziny pokonując do 15 km. Z innych rzeczy lubię jeszcze zajmować się rękodziełem - decoupage, quilling, scrapbooking - to zajmuje mi czas głównie w okresach przedświątecznych. Kocham góry - obok mojego męża, to maja największa miłość. To właśnie chęć powrotu w te najwyższe (w Europie, nie na świecie :-) ) skłoniła mnie do walki o niższą wagę.

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 8233
Komentarzy: 70
Założony: 4 kwietnia 2018
Ostatni wpis: 14 kwietnia 2021

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
luna1984

kobieta, 40 lat, Rybnik

168 cm, 75.30 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 kwietnia 2021 , Komentarze (2)

Nie było czasu napisać, tyle się działo. Poniedziałkowe rozmowy kwalifikacyjne poszły bardzo dobrze. Nie wiem, czy byłam jedyną kandydatką, czy o co chodzi, ale już podczas rozmowy obie panie dały mi pozytywną odpowiedź. Jedna powiedziała nawet wprost, że jestem wymarzoną kandydatką na to stanowisko- no z takim czymś to się jeszcze nie spotkałam. Mam trzymiesięczny okres wypowiedzenia więc nową pracę zacznę najwcześniej w sierpniu. Teraz czeka mnie jeszcze trudna rozmowa z obecną szefową, muszę jeszcze w kwietniu złożyć wypowiedzenie, żeby od sierpnia zacząć w...no właśnie...jeszcze się waham ale na 90% pójdę tam, gdzie realizują więcej międzynarodowych projektów. Już niejednokrotnie byłam ich koordynatorem i to w moim CV się właśnie chyba najbardziej spodobało. Kasa też jest większa, niż w tym drugim miejscu, a to będzie u nas wkrótce miał kolosalne znaczenie bo chcemy jeszcze w tym roku zacząć budowę domu...ale też się wahamy, czy kupić działkę i budować samodzielnie, czy kupić od dewelopera? Czy dom tradycyjny czy szkieletówka? Mam tyle dylematów ostatnio ;-)

Wagowo - nie jest źle, chociaż kilogram po świętach przytyłam. Ale też się objadłam tymi mazurkami, że hej. Muszę gonić pasek...Chciałam ćwiczyć, naprawdę chciałam, ale przez tą pogodę i poniedziałkowe emocje, tak mnie w poniedziałek po południu rozbolała głowa, że jeszcze do teraz trzyma. Ciekawe, bo nigdy nie miałam problemów z migreną, a to takie jakby migrenowe bóle. Mam tylko nadzieję, że to nie jakiś objaw Covida... teraz to wszystko może być objawem. W każdym razie wczoraj po pracy padłam i znowu zero ćwiczeń. Dobrze, że chociaż z trzymaniem diety mi jako tako idzie bo przez ten brak ruchu, to mogłoby być już źle ze mną... Dzisiaj pada u mnie od rana deszcz ze śniegiem więc ani kije, ani rower. No po prostu pogodowa kicha.   

10 kwietnia 2021 , Komentarze (8)

Udało się w końcu ruszyć tyłki i wybrać w góry 😊 Po porannym szybkim ogarnięciu chaty, wskoczyliśmy w autko i kierunek - Beskidy. Zaczęliśmy sezon delikatnie-dwu i pół godzinną trasą, chociaż było ostro od górę, nie powiem. Łydki czuję do teraz. Zdobyliśmy tylko Małą Czantorię - chcieliśmy wchodzić jeszcze na Wielką, ale było tyle mokrego śniegu na szlaku, że odpuściliśmy to sobie dzisiaj. Na szczycie zrobiliśmy mini piknik i nawet nas trochę opaliło po twarzach. Pogoda była idealna. Myślę już nad aktywnością na jutro-może rower? Ostatnio jeździłam pod koniec lutego, kiedy to pojawiła się anomalia pogodowa w postaci +20stopni. Marzec jaki był, każdy wie. Nie sprzyjał aktywności rowerowej. Więc może chociaż ten kwiecień będzie łaskawszy?

Wstawiam kilka fotek z dzisiejszej wyprawy. 

9 kwietnia 2021 , Komentarze (4)

Najgorszemu wrogowi nie życzę, aby w dzisiejszych czasach trafił do szpitala. Moja babcia w ciągu miesiąca została "wyrzucona" z dwóch, ponieważ, uwaga...nie ma Covida. Leczy się onkologicznie, kardiologicznie, ma chorą tarczycę i cukrzycę. Wodę w płucach po ciężkim zapaleniu -ale nie-covidowym. Nie wiem w zasadzie, czy to, że nie miała jeszcze Covida to jej szczęście czy przekleństwo. W szpitalu do którego trafiła dwa dni temu, zrobili jej drenaż płuc i dzisiaj dostaliśmy telefon, żeby babcię zabrać, ponieważ są potrzebne miejsca dla pacjentów Covidowych. To samo co trzy tygodnie temu w innym szpitalu. Jest tak słaba, że ledwo się trzyma na nogach. Cień człowieka. Normalnie powinna by tam zostać z dwa tygodnie, a tu wywalają ją po dwóch dniach. Nie umiem się jakoś z tym pogodzić. Strasznie się o nią martwię. Póki co zajmuje się nią moja mama, ja z racji swojego zawodu i nieustannego kontaktu z wieloma ludźmi, nie odwiedzam jej zbyt często. Boję się, że ją "czymś" zarażę, co w jej stanie byłoby katastrofą. Matko, ale czasów doczekaliśmy...

Przez wszystkie te zawirowania i stresy znowu w tym tygodniu nie znalazłam czasu na ćwiczenia. Może nie tyle czasu, ile ochoty. Jeszcze ten śnieg przez trzy dni...dobrze, że już się ociepliło. Jutro mam zamiar szybko ogarnąć chatę i w południe wybrać się na jakąś górską przebieżkę z mężem. Ostatnim razem byliśmy w górach w grudniu. Widoki cudne ale zmarzłam na kość i przypomniałam sobie, że nie lubię zimy. A ta franca coś nie chce odpuścić w tym roku. 

Mam też lekki stresik przed poniedziałkowymi rozmowami kwalifikacyjnymi. Ale taki pozytywny stres. Pracę mam, więc nawet jeśli się nie uda, nie będzie tragedii. Ale nie ukrywam, że chciałabym ją już zmienić na coś, gdzie będę miała więcej możliwości rozwoju. A obie oferty, przynajmniej na papierze, to gwarantują. Mąż mówi, że będą mnie chcieli w obu miejscach i znowu będę chodzić i ględzić, co wybrać...No oby miał rację bo takie dylematy to ja mogę mieć :-)

8 kwietnia 2021 , Komentarze (4)

Nie mogę spać. Wstałam o czwartej i ponadrabiałam zaległości w papierologii do pracy. Męczy mnie już ta praca, od dawna noszę się z zamiarem zmiany. W Wielką Sobotę zrobiłam nowe zdjęcie do CV, z którego o dziwo jestem zadowolona, dopieściłam mój życiorys i puściłam go w świat. We wtorek po świętach zadzwonili do mnie z dwóch miejsc - na dwie wysłane aplikacje, więc 100% skuteczności. Umówiłam się na rozmowy w najbliższy poniedziałek. Zobaczymy co z tego wyniknie...mam i wykształcenie i 14 letnie doświadczenie w zawodzie, jestem jeszcze nie najstarsza, więc chyba to ostatni dzwonek na zmianę. Potem, z każdym kolejnym rokiem może być coraz trudniej. Nie lubię zmieniać pracy, za bardzo się przywiązuję do ludzi ale wiem, że w obecnej nie mam już szans dalszego rozwoju. To ta część sweet.

Bitter - przez którą też nie mogę zasnąć, to fakt, że moja ukochana babcia drugi raz w ciągu miesiąca jest w szpitalu. Trafiła tam dzisiejszej nocy. Poważnie chora, podejrzewają zator sercowo płucny. Rano dowiemy się czegoś więcej. 

5 kwietnia 2021 , Komentarze (4)

Korzystając z wolnego dnia poczytałam trochę waszych pamiętników i znalazłam dużo inspiracji. Podoba mi się pomysł kręcenia hula-hopem. Mam nawet takowy sprzęt gdzieś na strychu, ale całkowicie o nim zapomniałam. Ostatni raz kręciłam chyba z 10 lat temu, jeszcze przed ślubem, kiedy zależało mi na "talii osy" bo suknia ślubna takowej wymagała... Nie żeby teraz mi nie zależało, ale po prostu zapomniałam o tym wynalazku. Ale chyba zacznę dopiero od jutra...nie chciałabym zwracać całego dzisiejszego obiadu... i kawy... i mazurka...trochę tego wpadło dzisiaj, ale 8 kilometrowy spacer zaliczony, więc nie mam jakichś ogromnych wyrzutów sumienia. Czy u Was też dzisiaj tak wieje? Matko, myślałam, że mi głowę urwie. Od jutra biorę się za siebie na poważnie. Wracam do diety i ćwiczeń. Tęsknie za rowerem, ale póki co pogoda nie zachęca do tego typu aktywności.

Święta spędzamy w domu, z najbliższymi. Z nudów planujemy już pomału sierpniowy urlop - ostatnimi laty było na okrągło morze, więc w tym roku chyba powrót w góry. I ze względu na sytuację, raczej te Polskie. Myślimy o Tatrach. Tam się zaręczyliśmy, mamy wspaniałe wspomnienia, no i w tym roku w końcu moja nadwaga nie będzie już aż takim problemem w wtoczeniu się na jakiś szczyt. Rysy zdobyliśmy w 2014, co prawda od Słowackiej strony (niby łatwiejszej) ale i tak byłam z siebie mega dumna. Chciałabym znowu poczuć te emocje - dumę, radość i mega zmęczenie. Ale na początek weźmiemy coś niższego na tapetę. Od przyszłego tygodnia, jeśli pogoda się poprawi oczywiście, chciałabym już zacząć budować formę w Beskidach, do których mam rzut beretem. Już w zeszłym roku, jak schudłam poniżej 90 kilo, spędzaliśmy każdy weekend w górach i powiem Wam, nawet nie było tak najgorzej. Oczywiście, zadyszka pod większe wzniesienia była, ale robiliśmy nawet trasy 20 kilometrowe i dawałam radę. W tym roku jest mnie jeszcze mniej, więc powinno być łatwiej. W czerwcu chciałabym uderzyć na Pilsko, w lipcu - Babią Górę, no a w sierpniu już jakaś trasa w Tatrach. Czy się uda - czas pokaże. Ale ja lubię planować, rozpisywać, szperać w necie, czytać opisy tras bo to już prawie tak, jakbym tam była...

4 kwietnia 2021 , Komentarze (33)

kwiecień 2020 (102kg)

wrzesień 2020 (80 kg)

marzec 2021 (75kg)

4 kwietnia 2021 , Komentarze (1)

Właśnie sobie uświadomiłam, że w ciągu ostatnich 7 lat zafundowałam sobie prawdziwy wagowy rollercoaster. 7 lat temu ważyłam 62 kilo, w ciągu kolejnych 6 lat tyłam i chudłam na zmianę, z naciskiem na tyłam. Chudnięcie było tylko chwilowe i za każdym razem dopadał mnie efekt jo-jo. I tak aż do 102 kilogramów. Matko, przytyłam 40 kilo w sześć lat. Ostatni rok, to spięcie tyłka i schudnięcie do 75. Chciałabym, żeby i ten rok był na minusie i żebym za kilka miesięcy mogła napisać, że osiągnęłam swój cel. 

Zastanawiałam się ostatnio, jak moje życie się zmieniło przez te ostatnie lata. Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy pisali, że akceptują siebie w większym rozmiarze, kochają swoje ciało i nic by nie zmienili. Ja miałam wręcz odwrotnie - nie potrafiłam patrzeć na siebie w lustrze, nie akceptowałam swojego odbicia i zmieniłabym wszystko...tylko nie umiałam. Brakowało mi determinacji i siły, a lenistwo to było moje drugie imię. Wszystko przez depresję...to naprawdę podstępna choroba. Może kiedyś napiszę o tym więcej. Na szczęście jakieś trzy lata temu trafiłam do świetnej psychoterapeutki. Przepracowałyśmy moje problemy, zamknęłam kilka rozdziałów w życiu m.in. ten pod tytułem "własne dzieci" i mogłam z czystą kartą ruszyć dalej. To od niej dowiedziałam się o vitalii. Prowadziłam tu kiedyś dość poczytny pamiętnik. Ale jednak tak od razu nie udało się schudnąć. Potrzebny był jakiś kop, impuls.

Ale wracając do tego co się zmieniło, kiedy z w miarę szczupłej osoby stałam się osobą XXXl. Przede wszystkim, nad czym najbardziej ubolewam, zerwałam wszystkie stare przyjaźnie i znajomości. Poza jedną. Zbiegło się to ze zmianą pracy, więc było mi tym łatwiej to zrobić. Nie chciałam, żeby ludzie, którzy znali mnie jako szczupłą i energiczną osobę oglądali mnie w tym stanie. Wiem, że to głupie - dzisiaj wiem, i żałuję. Pomału zaczynam pisać do byłych znajomych, umawiamy się na kawę po świętach...po zdjęciu obostrzeń...czy jak się poprawi pogoda. Cieszę się - wszystkie osoby napisały mi, że za mną tęsknią i że im brakowało kontaktu, który zerwałam. Nie stałam się nagle odludkiem, w nowej pracy poznałam kilka wartościowych osób, zostali jeszcze znajomi męża, ale trzeba przyznać, że wychodziłam na miasto niechętnie. Ile teraz bym dała, żeby wyjść ze znajomymi do knajpki i po prostu posiedzieć, pogadać...ale czasy mamy jakie mamy. Nic nie poradzimy.

Po drugie, mimo iż w tym czasie wyjeżdżaliśmy na wakacje, nie były to już tak aktywne wakacje jak do tej pory. Przed moim przytyciem łaziliśmy po Tatrach - Polskich i Słowackich. Udało nam się zdobyć Rysy. Wakacje to były rowery, pływanie w morzu, wycieczki w austriackie Alpy i duuużo zwiedzania. Po przytyciu - głównie opalanie na leżaku. Jakieś delikatne zwiedzanie ale jak tu zwiedzać w upale, kiedy uda masz tak grube, że w sukienkach czy szortach nieustannie się obcierają i boli przy każdym kroku? Do trzydziestki nie wiedziałam w ogóle, że taki problem istnieje, a tu nagle musiałam szukać rad w internecie i ratować się talkiem dla bobasów. Praktycznie prawie przestałam robić sobie zdjęcia - jak już to tylko twarz, żeby broń boże nie było widać moich piersi, brzucha czy bioder. Nie mogłam na siebie patrzeć na zdjęciach - wręcz się nie poznawałam. W mojej głowie ciągle był obraz szczupłej dziewczyny, a nie jakiegoś wieloryba, jakim się stałam. 

Po trzecie szok za każdym razem kiedy brałam do przymierzalni górę ubrań, które mi się podobały i w najlepszym wypadku wychodziłam z jednym, które na mnie pasowało. Doszłam do momentu, gdzie nosiłam rozmiar 46/48 więc musiałam kupować w sklepach z odzieżą XXXL. Tam z kolei mało co mi się podobało. Przez moment myślałam nawet, żeby całkowicie zmienić branżę i zająć się prowadzeniem sklepu z ubraniami dla większych kobiet - taka byłam zrozpaczona stanem tego, co zastawałam w takich sklepach. Zawsze kochałam modę, wyprzedaże to był mój żywioł, zdobyłam kiedyś nawet odznakę "najbardziej stylowej nauczycielki" w szkole, w której lata temu pracowałam jako anglistka. A tu nagle zostały mi do wyboru...worki. Nie wspominając już, że zakup ładnej bielizny graniczył z prawdziwym cudem. Wszystko musiałam zamawiać w innternecie, z nadzieją, że rozmiar będzie dobry, materiał przyjemny i nic się nie będzie wylewać. Uważam, że w Polsce ciągle moda XXXL jest traktowana po macoszemu. Gdybym się znała na projektowaniu i szyciu, dzisiaj zmieniłabym branżę. Niestety, moja pierwsza i na razie jedyna próba nauczenia mnie szycia przez mamę, zakończyła się zszyciem nogawek spodni ze sobą. Mam do tego dwie lewe ręce.

Takich problemów można by jeszcze wymieniać sporo - zadyszka przy najmniejszym wysiłku, problemy ze zdrowiem, wiecznie bolący kręgosłup...

I tak jak pisałam, są ludzie w większym rozmiarze, którzy akceptują się takimi jakimi są i są szczęśliwi. Ja przez 6 lat byłam nieszczęśliwa z powodu mojej wagi i mam to w głowie, dlatego wiem, że już na tamtą stronę nigdy nie wrócę. Sprzedałam na vinted wszystkie ubrania od rozmiaru 42 wzwyż. Rozeszły się jak świeże bułeczki. Niech komuś posłużą, bo nie chcę, żeby mi kiedykolwiek miały jeszcze służyć.

4 kwietnia 2021 , Komentarze (4)

Moje problemy z wagą zaczęły się dopiero po trzydziestce. Do tego czasu byłam szczupłą osobą, nie jakoś chudą ale po prostu - z wagą w normie. Oczywiście zdarzały się okresy, że ważyłam kilka kilo więcej czy mniej, zawsze miałam też skłonności do ważenia raczej tych kilka kilo więcej...ale ponieważ zawsze byłam aktywna - rower, górskie wyprawy, pływanie to jakoś udawało mi się te nadprogramowe kilogramy szybko zrzucać. Problemy zaczęły się, kiedy zaczęliśmy starać się o dziecko - nieskutecznie. 3 poronienia w ciągu dwóch lat, ciąża pozamaciczna zakończona operacją ratującą życie. Do tego doszły inne problemy zdrowotne. Pierwsze 10 kilo było efektem przyjmowanych lekarstw - potem to już efekt kuli śnieżnej. Depresja, zajadanie problemów, brak ruchu i spojrzenie w lustro...znowu depresja, bo z 10 kilogramów zrobiło się 20, potem 25 i tak rosło...aż w zeszłym roku, dokładnie na początku kwietnia, po miesiącu spędzonym w lockdownie i świętach wielkanocnych moja waga osiągnęła 102 kilogramy. Waga trzycyfrowa. To był dla mnie szok i niedowierzanie. Powiedziałam sobie, że to musi się skończyć. Oczywiście wcześniej były już próby zrzucenia wagi...wielokrotne próby. Prowadziłam tu pamiętnik, cieszyłam się z małych sukcesów i za chwilę znowu wracałam do punktu wyjścia, a nawet go przebijałam. Błędne koło. 

Ale tym razem postanowiłam, że muszę coś zmienić na poważnie. Że wrócę tu dopiero, jak uporam się z większością problemu i będzie faktycznie czym się chwalić. Na dzień dzisiejszy minus 27 kilogramów. Z rozmiaru 46/48 zeszłam na rozmiar 40/42, w obwodach ubyło mi prawie 150 cm (oczywiście w sumie, nie że z jednego miejsca ;-) ). 

A co zrobiłam? Nie zaskoczę was, nie podam przepisu na dietę cud czy inne cudowne środki. Zrobiłam to tak, jak większość osób, która skutecznie chudnie - zmieniłam całkowicie nawyki żywieniowe i zaczęłam się ruszać. Na początku był to minimalny wysiłek - zaczynałam od spacerów po 10 000 kroków. Potem doszedł rower. A w wakacje każdy weekend w górach, do których mam stosunkowo blisko. Kiedy otworzyli siłownie zapisałam się na fitness, robiłam też jakieś cardio. Ale od grudnia karnet zawieszony niestety. Jeśli idzie o dietę to postawiłam na białko i warzywa, odstawiłam prawie całkowicie węglowodany, słodycze, przekąski. Słodkich napojów nigdy nie piłam i nie lubiłam, więc nie było z czego rezygnować. Kawy też nie słodzę już od lat. Do tego 2 litry wody codziennie. I tak pomalutku, chudnąc 2-3 kilogramy w miesiącu, uzbierało się prawie 27. Na dzień dzisiejszy jestem z efektu zadowolona chociaż do celu brakuje mi jeszcze 8 kilogramów. Mam zamiar zrobić to w tym roku - końcówka jest najgorsza, najciężej zrzucić właśnie te kilka ostatnich. 
Od stycznia waga stoi - no może ruszy się pół kilo w górę czy w dół, ale generalnie ustabilizowała się. Może organizm potrzebuje takiej stabilizacji po zrzuceniu tylu kilogramów, żeby znowu ruszyć w dół. A może to ja muszę po prostu znowu ruszyć tyłek...:P

4 kwietnia 2021 , Komentarze (10)

Jakiś czas temu usunęłam stare wpisy z pamiętnika...Dzisiaj trochę tego żałuję, bo pisałam lekko i z humorem - ale może to była tylko zasłona dymna, pod którą ukrywałam swoje 102 kilogramy? Tak, dokładnie rok temu tyle ważyłam. Dziś jestem już po lżejszej stronie życia, waga od stycznia ustabilizowała się na poziomie 75. Nadal do tych wymarzonych 67 kilo trochę brakuje, ale ogólnie i tak jestem zadowolona. Może do wakacji uda się zrzucić chociaż jeszcze te 5? Nie ukrywam, że też dlatego postanowiłam znowu zacząć tu pisać. Zawsze motywowały mnie wpisy innych osób i pozytywne komentarze pod moimi wypocinami ;-). Ale nie ukrywam, że od stycznia osiadłam na laurach - dietowo jeszcze w miarę się trzymam, chociaż zdarzają się grzeszki, ale ruchowo to jakaś tragedia. Chodzimy co prawda w weekendy na 7-9kilometrowe spacery, ale w tygodniu to kicha. Po pracy jestem tak wykończona, że po prostu padam na kanapę i coś tam czytam czy słucham radia i nie mam kompletnie na żaden ruch ochoty. Jeszcze ta pogoda jest u nas taka depresyjna ostatnio... To i tak cud, że nie przytyłam, a trzymam wagę. Liczyłam na wiosnę - że rower, że spacery, że ruch na świeżym powietrzu. A tu póki co były dwa dni cieplejsze, a tak pada, leje, grad...i jakoś poprawy nie widać w prognozach. Ale..dość narzekania :-) Czas zacząć coś działać. Mój mąż zawsze się śmieje, że zaczynam wszelakie diety i zmiany w życiu w święta - czas kiedy jest najwięcej pokus . Ale powiem Wam, w zeszłym roku po miesiącu w lockdownie i świętach wielkanocnych, kiedy zamiast 94 ujrzałam 102 na wadze, coś we mnie pękło. Zawzięłam się i zrzuciłam 27 kilo od kwietnia do stycznia. Najbardziej motywowały mnie reakcje ludzi, którzy nie widzieli mnie kilka miesięcy i nie poznawali mnie na ulicy. Niestety, wcześniej działało to w drugą stronę - ponieważ mniej więcej do 30 roku życia byłam szczupła, a potem się roztyłam do ponad 100 kilo - ludzie którzy znali mnie jako szczupłą, też mnie nie poznawali. Mam znajomych których nie widziałam od kilku lat, bo po prostu się wstydziłam tego jak wyglądam. Dopiero teraz zaczynam odnawiać dawne znajomości i nieśmiało umawiać się z ludźmi ze starej gwardii. Mam wrażenie, że przez otyłość straciłam kilka życia - tak rozrywkowo. Bo życie przecież się toczyło, poznałam nowe osoby, zdobyłam kilka przyjaciółek na dobre i na złe - takich które akceptowały mnie w trochę większym rozmiarze i akceptują mnie teraz. I te przyjaźnie są chyba dla nie najcenniejsze. Ale brakuje mi też kontaktu z osobami ze starej pracy...

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.